niedziela, 21 grudnia 2014

hospital beds

dr. JOHN ALDERMAN
Życie idealne prezentuje się tak: jeździsz Audi, a w garażu dodatkowo zaparkowanego masz Mercedesa, w domu czeka na ciebie żona, najlepiej mentalna blondynka, razem z dzieckiem-geniuszem, które ma w planach dostać stypendium Oxfordu i w przyszłości pracować jako neurochirurg, tak jak ty, przez co czujesz nieopisaną dumę, gdy możesz pochwalić się przed kolegami podczas towarzyskiego lunchu. Zamiast tego odkrywasz jednak, że los cię nienawidzi, bo w wieku trzydziestu pięciu lat jesteś rozwodnikiem, masz sześcioletnią córkę, która aspiruje do bycia piosenkarką, a twoi pacjenci cię nienawidzą, bo ratując im życie zapominasz o bolesnym, rozrywającym szczękę uśmiechu. Ale hej, nadal przecież masz Audi i Mercedesa, na które zarobiłeś zaledwie w ciągu kilku lat. Mimo wszystko Royal Perth Hospital nie jest spełnieniem marzeń, ale póki mają cię tu za gwiazdę i płacą naprawdę nieźle, to trzymasz się na swoim stanowisku i nie czekasz z utęsknieniem na okazję, która pozwoliłaby ci zmienić swoją posadę. Dobrze ci ze swoim życiem, a zmiany cię przerażają.
─────────────────────────────────────────────────
POWIĄZANIA / PAMIĘTNIK / PENELOPE
───────────────────────────────────────────────────
Cold War Kids w tytule,
Jesse Spencer jako twarz.

29 komentarzy:

  1. Otwarła jedno oko, przebudzona dźwiękiem wibracji. Teoretycznie miała być alternatywą do głośnego dzwonka, a robiła huk jakby ktoś wiercił wiertarką w ścianie sąsiedniego mieszkania. Wydając z siebie bliżej nieokreślony odgłos, podniosła ciało z łóżka, sięgając leniwie po telefon. Przez niedbale zasunięte rolety dostawało się do pokoju poranne światło. Przynajmniej wydawało jej się, że jest poranne, dopóki nie spojrzała na godzinę.
    Spała do południa, a gdyby nie wiadomość od Marthy, prawdopodobnie wstałaby w porze obiadowej. Wzdrygnęła się, próbując otrzeźwić umysł i odczytała treść.
    Nienawidzę pracować w niedziele. .
    W każdy weekend ktoś znajomy z firmy wysyłał jej takiego maila lub esemesa. Martha stanowiła stały punkt. Zawsze można było liczyć na jej ironię, kiedy życzyła Rachel miłego weekendu. Szef szefów pracował tak naprawdę cztery dni robocze, ona pięć, a że weekendy broń Boże nie wolno zawracać prezesowi głowy, jego jednoosobowy zespół doradczy miał również wolne. Ale i tak współczuła tym, którzy ślęczeli na weekendowej zmianie przy telefonach, w razie gdyby ktoś dzwonił. Sama była rzeczniczką ich praw, namawiając sprytnie na skrócenie godzin pracy. Radzie zajęło rok podjęcie takiej decyzji. Ale i tak ktoś pracował w wigilię...
    Zanim zjadła jakieś śniadanie, wzięła prysznic i posprzątała po wczorajszym samotnym wieczorze (resztki niedopitego wina i nieudanych ziarenek z popcornu), była już spóźniona. Potrafiła spamiętać tygodniowy plan całej rady nadzorczej, terminy spotkań prezesa i płatności umów z bankiem, ale nie mogła spamiętać, że miała odebrać własną córkę jakąś godzinę temu.
    Bogu dzięki za taksówki i niedzielną porę obiadową, pomyślała, pędząc przez ulicę najtańszą taryfą w mieście. Penelope pewnie nie była w złych rękach, bo w końcu jaki nie byłby John, był jej cholernym ojcem, więc nie powinien zrobić nic głupiego.
    Cofnęła to, gdy drzwi domu byłego męża były zamknięte na trzy spusty, a zanim zdążyła zadzwonić, uchyliły się te z sąsiedniego. Stała w nich Penelope w podomowym dresie, uciaprana czekoladą na policzku. Nad nią, z założonymi rękami, stała sąsiadka, z miną która nie wskazywała na zadowoloenie. Rachel była w szoku. Czterdziestoletnia stara panna z dwójką brzydkich kotów. Kojarzyła ją jedynie z widzenia. Nawet nie znała jej imienia.
    - Tata miał nagłą zmianę w szpitalu - wymamrotała Penny, uśmiechając się od ucha do ucha i wbrew swojej nowej opiekunce, uchylając drzwi do jej mieszkania.
    - Ja...
    - Gdybym nie zawdzięczała mu pomocy jak mnie szlag chciał trafić z tymi nerwobólami, to bym się nie zgodziła - rzuciła sąsiadka, wzdychając. Tak, jakby tłumaczyła się matce dziewczynki, dlaczego zgodziła się na coś tak głupiego i ohydnego jak przypilnowanie sześciolatki. Uroczo.
    Na szczęście Penny nie zareagowała na słowo, które matka określała jako bardzo złe (szlag by trafił sąsiadkę za to słownictwo przy dziecku!). Była zbyt zajęta obserwowaniem, jak audi zatrzymuje się przy krawężniku, a z niego wysiada John.
    Rachel przygryzła wargę od wewnątrz, przypominając sobie, jak dokładnie tak samo wysiadał z samochodu przed kampusem. Z tymże wtedy na jego twarzy był uśmiech, auto było odremontowanym zabytkiem, a zamiast woni szpitalnych środków czystości otaczała go woń papierosów, które namiętnie palili ich znajomi.
    - Musimy pogadać - wymamrotała, niemal z zaciśniętymi zębami, prawie niesłyszalnie, ale i tak wiedziała, że John rozpoznał spojrzenie i ruch warg swojej byłej żony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Różni rodzice różnie definiowali bezstresowe wychowanie. Jedni mówili, że to pozwalanie, żeby dziecko przewróciło się, upadło, oparzyło kiedy jest niesforne i nieusłuchane - bo wtedy się uczy na błędach. Rachel była skłonna zgodzić się z odrobinę mniej drastyczną metodą takiego rodzicielstwa. Inni znowu twierdzili, że bezstresowo znaczy pozwalać na poznanie przekleństw, oglądanie telewizji do późna, ślęczenie przed komputerem i wyrzucenie klocków, skoro dziecko woli gry zamiast lego - tutaj była kompletnie przeciwna. Sama twierdziła, że bezstresowe znaczy niezbyt wymagające jeśli chodzi o naukę - przy czym zaznaczała, że im lepsze stopnie tym lepsze wyniki i być może późniejsze życie (po co pakować same kłamstwa...). Przede wszystkim starała się pokazać córce, że nie warto i wręcz nie wolno przejmować się opinią innych ludzi, kiedy nie robi się nic szkodliwego. Ludzie są z natury podli, a sztuką jest nauczenie dziecka, żeby nie nienawidziło innych, co po prostu trafnie selekcjonowało społeczeństwo na miłych i tych, którzy trzeba po prostu olać.
    Czasami to obracało się przeciwko niej. Penny wydawała się być zadowolona z pobytu u zrzędliwej i niezbyt sympatycznej z wyglądu sąsiadki, bo koty łasiły się do niej jak do swojej właścicielki. Albo i nawet lepiej. Sąsiadka, której nazwiska Rachel nawet nie potrzebowała poznać, zabrała koty, skinęła do Johna głową i zamknęła się u siebie, pozostawiając nieudolną rodzinkę przed posesją mężczyzny.
    Poczuła dziwne uczucie w przełyku. Standardowy objaw nerwów, które dopadały ją w takiej sytuacji. Od razu uspokoiła się w myślach - tak, sąsiadka była dziwna, John zniknął zostawiając sześciolatkę u kogoś bez informowania matki, ale wszystko grało. Dziewczynka była cała i zdrowa. Było w porządku.
    Ale i tak mu się oberwie, podpowiedziała jej druga strona podświadomości. Ta, która nie denerwuje siebie tylko innych. Westchnęła, słysząc wzmiankę córki o kocie. Broń Boże kota. Kto będzie sprzątać kuwetę? Ona na pewno nie. A sześciolatce powierzyć takie zadanie to strach. Może jak będzie starsza...
    - Mamo, chodźmy.
    Penny nie musiała namawiać Rachel. Stanęła w progu, który przekroczyła ostatecznie jako ostatnia. Dom Johna był taki, jaki doskonale pamiętała. Chciał go kupić, ale ona wolała zostać bliżej pracy, w centrum. W mieszkaniu. Teraz łóżko, które niegdyś z nim dzieliła, było całe dla niej. A on wprowadził się do domu, który upatrzył sobie jakiś czas temu. Kosztem małżeństwa oboje w końcu stanęli na swoim. Ale żeby tylko poszło o lokalizację...
    Właściwie, powód o co poszło był bardziej złożony niż mogłoby się wydawać. Rachel bez zaproszenia usiadła na kanapie w salonie, rzucając okiem na pokój. Bywała tu częściej niż wskazywałyby na to dobre maniery, przynajmniej według jej koleżanek. Co tydzień jednak nie znaczy często. Zdarzało się, że wpadała nawet w tygodniu, czasami zmęczona i podenerwowana, odbierając którąś z rzeczy Penny. Dziewczynka miała w końcu dwa domy.
    - Penny, idź do siebie, pobaw się, ale lepiej tym, co będziesz chciała brać, żeby mieć pod ręką... - zdobyła się na uśmiech, który szybko zniknął, gdy nic nie podejrzewająca dziewczynka (czasami wydawało się Rach, że Penny wiedziała więcej niż myślą) udała się do swojego pokoju.
    - Kompletnie zwariowałeś? Jak już nie masz czasu w weekend, o który przecież s a m p r o s i ł e ś, jestem pod telefonem!
    Co prawda wcale nie byłabym szczęśliwa, bo spałam jak zabita do południa, pomyślała, ale szybko myślami powróciła na tor sporu. Czasami, co już wiedziała od dawna, nerwy uciekają, gdy wyrzuca z siebie to, co ją denerwuje. Jednocześnie starała się zachować względny spokój.
    - Mówisz o rozsądku, a sześciolatkę zostawiasz pod opieką jakieś kotomanki - warknęła, zakładając ręce.

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć i dziękuje ;) Wielokrotnie zmieniałam bo chciałam się pobawić i zrobić coś z CSS + HTML, ale potem zrezygnowałam :D Bardzo mi miło, że Alex mi wyszła ^^" Może będzie miała biedna szczęścia xD]

    Myers

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze wiedział, jak denerwowało ją, gdy nazywał ją nadopiekuńczą. To mocna kartka, a on wiedział jak nią zagrać - na jej nerwach, oczywiście. Bo, oczywiście, to wszystko było sprytnie powiązane ze sobą. John, chcąc nie chcąc, przez momentem był tym mężczyzną w jej życiu, a ona przez moment kobietą, a co za tym idzie, dzieli się swoimi problemami. Alderman dobrze wiedział, że Rachel chce wychować dziecko bez nadopiekuńczych i szalonych pomysłów, ograniczania jej i wychowywania na kobietę podatną na stres oraz uzależnioną od innych. Taką jaka ona była, zanim ją poznał. Mogła uznać to za świństwo i podejście niezgodnie z zasadami fairplay po-małżeńskiej kłótni, ale miał szczęście, że zachował to dla siebie w większości. Chociaż ona wiedziała. Pięć lat wystarczyło, bo poznała jego spojrzenia. Widziała w jego oczach, że według niego przesadza. Może. Ale to on zagrał drugą kartą - ratuję ludzkie życia. Jej bohater.
    - Och, daj spokój - prawie prychnęła jak wściekła kotka, podchodząc gwałtownie, ale po chwili zwalniając, gdy znalazła się bliżej niego. Wzięła parę głębokich oddechów, skuteczne na moment ignorując napięcie jakie czuła aż w gardle. - Wiem, że jesteś wspaniały, że naprawdę odwalasz kawał roboty, z którą moja gówniana się nie równa, ale... Przecież, no, proszę cię... Są telefony. Nie musiałeś jej zostawiać z obcą osobą...! - Nie krzyczała, na szczęście. Psychologia mówi nam, że człowiek kłóci się chociaż wie, że nie ma racji. W jej głowie zapaliła się dioda, która uruchamiała alarm krótko dający się opisać jako "a może on ma rację". A może ma. Ale to wcale nie znaczy, że ona nie.
    Poczuła zapach kawy, kiedy podsunął pod nią kubek. Dokładanie taka, jaką lubiła. Umilkła na dłuższą chwilę, próbując łyka. Była ciepła, ale nie gorąca - idealna ilość mleka ostudziła wrzątek i dodała ulubionego smaku. Mimowolnie kącik ust drgnął ku górze.
    - Przecież możesz widywać się z nią w tygodniu. Nie tylko w weekendy. Jak masz pracę, możesz robić po wtedy, kiedy masz wolne...
    Spojrzała na niego. Teraz, kiedy tak siedzieli naprzeciw w jego salonie, prawdopodobnie byli idealnym odzwierciedleniem jednej z odległych wizji Johna, kiedy mieli tu jeszcze niemal zamieszkać. Chociaż Rachel nie była pewna, czy taki człowiek w ogóle pozwala sobie na snucie wyobrażeń i obrazków szczęśliwej rodziny.

    OdpowiedzUsuń
  5. [Dziękuję bardzo za przywitanie. Pan doktor wydaje się być osobliwy, ale takie postacie są fajne. :) Jakby była ochota na wątek to zapraszam :) ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Odwdzięczę się również serduszkiem za Chase'a i fajnego doktorka <3
    Mogli się poznać przez trzecią żonę Thomasa, która jest lekarzem i pracuje w tym samym szpitalu co John (na razie dokładniejszych informacji brak). Terry jej nie lubi, a Thomas mimo swoich licznych zdrad nadal utrzymuje z nią przyjacielskie stosunki i jeśli sprawa wymaga konsultacji medycznej, udaje się do niej po poradę. Tego dnia nie mógł przyjść do szpitala, więc wysłał tam Terry. Okazało się, że żona ma jakąś operację czy coś, a na widoku pojawia się John, więc to on musi udzielić informacji. Co Ty na to? c:]

    Terry Sinclair

    OdpowiedzUsuń
  7. [Nie wiem, czy lubisz wątki facet-facet, ale postać naprawdę jest interesująca, więc zapraszam do Perry'ego ;)]

    OdpowiedzUsuń
  8. Quinn Ashford odetchnęła powoli, bez pośpiechu kontynuując systematyczne, bezbolesne wdzieranie się do środka ludzkiego, poszarzałego ciała. Światło, stół, narzędzia. Skóra, mięśnie, kość. Chirurgiczna precyzja odnosiła się także do tego zawodu.
    - John – odezwała się spokojnym tonem głosu, chłodnym jak piła do cięcia kości, którą trzymała w dłoniach - pozwoliłam ci tu przebywać tylko dlatego, że ty pozwalasz mi gotować w swojej kuchni. Zadajesz jednak stanowczo za dużo pytań – dodała, odkładając narzędzie, które uderzyło dźwięcznie o tackę.
    Quinn uważała żywych za zupełnie niepotrzebną część prosektorium. Szczególnie zaś uwaga ta tyczyła się chirurgów – tego okropnego gatunku ludzi, którzy święcie wierzy w wyższość swojego czasu nad czasem innych. Nic dziwnego, że Q nadużywała swojego prawa do wypraszania obcych z jej twierdzy, powołując się na wszystkie regulaminy, także te, które zmyślała, a zmyślała przecież wyjątkowo dobrze.
    Istniało bowiem bardzo błędne, ale niezwykle powszechne (zwłaszcza wśród bogów chirurgii) przekonanie, że patologiem zostaje się przez swoją medyczną niepewność. Jeśli wątpisz w swoje zdolności, zadawaj się z tymi, którzy nie jękną z bólu.
    (Był to rzecz jasna dość częsty błąd. Nagromadzone gazy, znajdujące drogę ujścia z organizmu przez tchawicę, dość często doprowadzają do takich dźwięków jak jęki, westchnienia i gwizdy. Idealna niespodzianka służąca do przesiania studentów pierwszego roku medycyny, choć znaleźć odpowiednie zwłoki… Nie, to nie jest łatwe.)
    - Emily Pope – odpowiedziała mechanicznie na kolejne z pytań doktorka. John być może nie należał do grona chirurgów, których mogłaby bez mrugnięcia okiem wyrzucić z twierdzy, wprowadzał jednak do pomieszczenia aurę gorszą niż unoszące się widmo śmierci. Quinn znała go na wylot, wiedziała więc nawet bez plotkarskich donosów, jak wyglądała historia, która doprowadziła ich w to miejsce. John był uroczym, miłym i błyskotliwym geniuszem z urywkowym brakiem empatii i dość sporym zapasem zdolności psucia krwi innym ludziom. – Pięćdziesiąt dwa lata, w umiarkowanie dobrym stanie fizycznym, więc pozwolisz, że nie, nie wpiszę niczego w ciemno, bo kiedy przyjdzie czas na robienie twojej sekcji zwłok, chciałabym, żeby patolog prowadzący również udzielił w raporcie rzetelnych informacji... Bo to dość oczywiste, że zostaniesz ofiarą kogoś spokrewnionego z którymś z twoich pacjentów – zaznaczyła natychmiast.
    Otwarta klatka piersiowa, organ, waga, próbki. Lakoniczny komentarz w kierunku urządzenia nagrywającego. Ile trwa sekcja zwłok? Doprawdy, Johnie Alderman, widać, że dawno nie miałeś do czynienia z czymś poza swoją ukochaną salą operacyjną.
    Spojrzała na niego nad zwłokami Jane Doe – córki, żony i matki, choć w tym pomieszczeniu rzadko odnajdywano miejsce na takie szczegóły. Martwym należał się szacunek, ale nie przesadna czułostkowość. Zbyt dużo martwych leżało już na tym stole, zbyt dużo jeszcze miało leżeć.
    - Szacunek do zmarłego, Alderma. Zacznij się uczyć imion i nazwisk, a zniknie połowa twoich problemów.
    Organ, waga, próbki. Kolejne długie spojrzenie skrzyżowane ze wzrokiem Johna. Quinn Ashford chyba naprawdę wierzyła w to, że któryś z jego pacjentów lub współpracowników może w końcu nie wytrzymać.

    OdpowiedzUsuń
  9. John nie miał zielonego pojęcia o jej pracy, tak samo jak ona nie wiedziała praktycznie nic konkretnego o jego zadaniach. Działali w tym samym sektorze, ale po dwóch zupełnie różnych biegunach. John leczył ludzi. Nie ma bardziej szlachetnego zawodu niż leczenie, obrona i pomoc drugiemu człowiekowi - to nie podlegało dyskusji, dlatego ich córka tak dumnie mówiła innym dzieciom, że jej ojciec jest lekarzem. I chociaż Rachel trudno było uwierzyć, że jest przemiłym i sympatycznym doktorem dla pacjentów, fakty mówiły same za siebie - był dobry. Piekielnie dobry, jak to ujęła jedna z lekarek na balu bożonarodzeniowym trzy lata temu. Do tej pory pamięta, jak wtedy wyglądała. O mało co nie wyleciała z pracy, bo przez szukanie sukienki nie odebrała telefonu od szefa. To było niedługo po jego zawale. Ciężki okres.
    Penny niespecjalnie chwaliła się pracą mamy. Nawet nie do końca wiedziała, jak dokładnie to zdefiniować. Złapała ją kiedyś na głoszeniu, że jej mama oprócz tego, że jest księżniczką, pracuje w dużej firmie, która ma duży budynek i robi duże reklamy dużych telewizorów. Takich, jak ten u taty w salonie na ścianie. Mimowolnie Rachel spojrzała w tamtą stronę. Dziwne, jak myśli odsyłają nas od rzeczywistości do tak błahych momentów i wspomnień. Takie telewizory reklamowali jakiś czas temu, a afera w pracy była z tym niemała. Przynajmniej obeszło się bez zawałów.
    - Dobrze wiesz, że nie mam o tobie okropnego mniemania, John - dodała, wyraźnie podkreślając jego imię, czym podświadomie wskazała na stanowczość i bezpośredniość. Jednocześnie miała nadzieję, że to samo tyczy się jej. Wiedziała, że nie szanuje jej korporacyjnej pracy, a jej nie tyle było jej tam dobrze, co bezpiecznie. Miała pewną pozycję - po tylu latach szef jej zaufał prawie bezgranicznie w kwestiach pomocy. Nawet pamiętała, jak chwaliła mu się o tym, że zyskuje posłuch.
    Uspokoiła się, mrugając kilkakrotnie. Za dużo wspomnień. Nie ten dzień, nie to miejsce.
    - Dobra, racja. Masz ręce pełne roboty, ale przecież są dyżury. Zresztą, nie wnikam. Od zawsze było to niereformowalne. Okej, rozumiem - ucięła, upijając parę sporych łyków kawy. Ręce oplotła wokół kubka, jakby bała się, że zaraz zniknie. Poczuła dziwną niepewność.
    A potem ironię. Wypełniła ją, razem z dziwnym rozbawieniem. Typowy John.
    - Był w piątek. - Odpowiedziała na jego pytanie, mimowolnie się śmiejąc. Już nawet nie złośliwe. - Przed wolnym. Teraz mają ferie.

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cóż, zawsze warto spróbować. Zastanawia mnie, czy Perry nie mógłby odwiedzić neurochirurga, ale szczerze mówiąc, nie mam dokładniejszej wiedzy, z czym by go tam mogli skierować. Migrena brzmi bardziej na neurologa, prawda? :D
    Ewentualnie możemy ratować życie obcej osobie na ulicy, uczestniczyć wszyscy w jakimś wypadku na drodze, kombinować z czymś zupełnie innym.]

    OdpowiedzUsuń
  11. Po świecie chodzi masa ludzi, którzy uważają, że okres Świąt jest okresem magicznym. Cóż, może był w tym trochę prawdy, ale większość z nich denerwowała Rachel swoją sztucznością. Na co dzień nie zaprzątający sobie głowy potrzebującymi, chwilą modlitwy czy refleksji, są tymi "lepszymi" ludźmi, wysyłając kartki, ozdabiając sztucznym śniegiem (nie rozumiała tej amerykańskiej mody tutaj, w Perth) okna i udającym, że są idealnymi rodzinami. Może właśnie takie obchodzenie i granie kolęd od miesiąca przed powodowało, że tworzyła się grupa osób jak John. Już nawet Penny nie bardzo była tak zaskoczona, że u jej ojca nie stała choinka, a w domu nie pachniało ani mandarynkami ani piernikami.
    Rachel nie szalała ze świętami. Wypieki i dania ograniczała do minimum, zazwyczaj do zera, kiedy jeździła do matki i braci. Tym razem jednak było inaczej. To u niej w domu czekały zapakowane prezenty dla Penny, pani Keating oraz, chociaż prawdopodobnie i tak nie zostanie tam otworzony, Johna. Prezenty dla braci wysłała na ich adres domowy.
    - Wakacje jeszcze trwają przez styczeń, więc... Pewnie jakoś wtedy. - Już wyobrażała sobie ten gorąc w Sydney. Perth było dużą aglomeracją, ale w porównaniu z Sydney to nic. Tam upał nie tworzyła pogoda czy klimat ale ludzie. Mnóstwo ludzi. Szczególnie przez okres wakacyjny.
    - Mama przyjeżdża do mnie. Bracia są na wyjeździe. Umyślili sobie wymianę, więc teraz pojechali na narty - zaśmiała się. Dla nich było to dziwne, ale prawie cała północna półkula teraz miała zimę. - Są gdzieś w okolicach Kanady.
    Była dumna ze swoich adoptowanych braci. Dobrze się uczyli, zapowiadało się, że dostaną się na dobre studia. Andrew chciał być - o zgrozo- lekarzem, ale teraz zmienił zdanie i aspiruje do szkoły policyjnej. Louis dalej twierdzi, że zostanie muzykiem. Coś wspominał o castingach do programu.
    - Słuchaj, gdybyś miał chwilę... Chciał, to zapraszam.
    Zbierała się do tego długo, ale stało się. Może prezent, który czeka pod choinką nie musi czekać, może zostanie odpakowany na Wigilii, tak jak robiła to jej rodzina. Każda miała swoją tradycję. Australia to kraj emigrantów, więc tutaj sposób obchodzenia Świąt jest różnorodny.
    John nie musiał bać się jedzenia Rachel. Już wcześniej, kiedy Penny była malutka, organizowali święta. No, przynajmniej ona organizowała. Być może mógł bać się spotkania z ex-teściową.
    Zganiła siebie samą w myślach, że przedwcześnie się umartwia. Nawet się nie zgodził. Prawdopodobnie nie przyjdzie.
    Zmieniła szybko temat.
    - Na pewno nie chcesz przystroić sobie chociaż salonu? - zapytała. - Penny będzie wniebowzięta.
    Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Prawdopodobnie nawet pojawiłoby się go więcej gdyby nie kłótnia, którą wcześniej odbyli.

    OdpowiedzUsuń
  12. Quinn była tak czuła na przykre komentarze jak zmarli na ostre cięcia. Być może dlatego towarzystwo Johna nie doprowadzało jej ani do szewskiej pasji ani nawet do lekkiej irytacji. Nie, wręcz przeciwnie. Ashford potrzebowała Aldermana jak Bonnie potrzebowała Clyde’a, jak Małgosia potrzebowała Jasia, jak chirurg potrzebuje skalpela. Był on ciekawym środkiem zastępczym dla starszego brata, którego nigdy nie miała. A jednocześnie dobrym kumplem, przy którym można pomstować na byłego męża.
    - Alderman, przyjmij do wiadomości ten smutny fakt, że konwenanse i społeczne uwarunkowania rządzą światem. Zmarłym należy się szacunek, żywym słowo otuchy. Dlatego wolę siedzieć w tych podziemiach całe dnie i noce, przynajmniej nikt nie płacze mi w rękaw. Chociaż… - wyprostowała się, z zamyśleniem przesuwając zgrabnymi palcami wzdłuż jelita, badając ewentualne zmiany na jego ściankach - raz zdarzyła się niezwykle interesująca sytuacja z pewnym trupem z Nowej Zelandii – urwała, szarpnąwszy głową na znak, że to nie czas i nie miejsce dla tej historii. Poza tym pewnych rzeczy lepiej nie przekazywać dalej.
    - No, tak tak, dziś kuchnia meksykańska – zmieniła szybko temat, wracając do otworzonego ciała, na które padało ostre światło; światło, które w pierwszym odruchu kojarzyło się szarym człowieczkom z obezwładniającym odebraniem wszelkiej intymności. Jakiej zresztą intymności można szukać tu, w szpitalu, gdzie jedni kroją, drudzy zszywają, a trzeci wybebeszają zwłoki, przeszukując wszystkie, najbardziej nawet tajne zakamarki ciała? - Kuchnia meksykańska i litry piwa, jeśli nie masz nic przeciwko. A w kolejnym miesiącu robią u mnie remont instalacji, wprowadzę się do ciebie na tydzień lub dwa – dodała mimochodem, mimo wcześniejszej uwagi o konwenansach, nie przejmując się czymś takim jak pytanie o możliwość i zgodę. Prawda była taka, że w pewnym sensie już od dawna była jego sublokatorką. Miała nawet własną szufladę. Dwie, gwoli ścisłości.
    Do pomieszczenia weszła jedna z pracownic prosektorium, nieco szczurza stażystka o wyglądzie przypominającym wiecznie przestraszone stworzonko. Widząc chirurga speszyła się jeszcze bardziej niż zawsze, bąknąwszy coś niezrozumiałego na powitanie.
    - Lily, powiedz Stanowi z laboratorium, że te próbki są na tiptop. A kiedy powie, że wszystkie próbki są na tiptop, racz przypomnieć mu, że pracuje tu dzięki mnie – rzuciła Quinn, wskazując ruchem głowy na niewielką tackę z dokładnie opisaną przesyłką dla laboranta. – Pozostałe próbki dostanie już po sekcji.

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Dziękuje bardzo :) Oczywiście mam ochotę na wątek i mam nadzieję, że ty też. A więc może oni się kiedyś znali, ale jakoś tak wyszło, że ich drogi się rozdzieliły i stracili ze sobą kontakt. Teraz Gabrielle dopiero co przyjechała do Perth i przypadkiem się spotkają. ]

    Gabrielle

    OdpowiedzUsuń
  14. Już myślała, że totalnie zignorował jej słowa. Nie czułaby się specjalnie urażona. Sama była ich niepewna, a zaproszenie na Wigilię wystrzeliło z jej ust jak przypadkowo wypuszczona strzała z łuku, która najlepiej by chybiła. Już myślała, że tak się stało, ale nie - trafiła w Johna, powodując u niego jakąkolwiek reakcję.
    Zanim jednak mruknął coś w odpowiedzi o przemyśleniu, ucinając na szczęście temat i skracając niezręczną ciszę, która zawsze następowała w takich momentach, ruszył o dziwo szukając czegoś do przystrojenia domu.
    Penny znalazła się w salonie dosłownie w sekundę. To dziecko miało gumowe ucho, jak większość, ale na szczęście umiała nie pytać o trudne sprawy, miała chyba po swoim dziadku umiejętność nie stąpania po niepewnym lodzie. Kiedy była mała, nie kłócili się wiele. Prawie w ogóle. Prawdę mówiąc, kłótnie to złe słowo. Kiedy przyszedł okres na krótko przed rozwodem, bardziej docinali sobie i urywali rozmowy niż krzyczeli. Penny była już na tyle świadoma tego, co się dzieje, że na pewno wiedziała, że się nie układa. To było mądre dziecko. Po ojcu, jak twierdziła Rachel.
    Penny wzięła sobie za zadanie znajdywanie różnych ozdób razem z tatą we wspomnianej graciarni. Wiedziała, że John nie będzie stawiał na przepych i jeśli udekoruje, to prawdopodobnie stawiając świąteczne świeczki tu i ówdzie, jak chciał to robić kiedy jeszcze tworzyli zgraną familię. Teraz, z perspektywy czasu, Rachel stwierdzała, że mogła pozwolić mu wywalić ten głupi stroik, o który kiedyś nie odzywali się do siebie przez dwa dni. Co za głupota.
    - Potrzebujecie pomocy?
    Jej pytanie wyszło z kuchni, kiedy myła po sobie kubek. Była całkiem obeznana w domu Johna, chociaż teoretycznie mówiła wszystkim, że wcale tak dużo tutaj nie przebywa.
    - Nie, już kończymy! - rzuciła Penny, chichocząc, bo założyła na siebie parę srebrnych anielskich włosów. Przyszła do Rachel pokazać się w tym. Keating prychnęła, wywracając zabawnie oczami.
    - Załóż tacie, na pewno będzie wygląda prześlicznie - uśmiechnęła się, zerkając na byłego męża.

    OdpowiedzUsuń
  15. Rozwiązywanie spraw rzadko pozwalało na siedzenie w fotelu i proste główkowanie, jak to kiedyś zrobił Herkules Poirot. Znacznie częściej musieli jeździć z jednego końca Perth na drugi, dzwonić, zadawać pytania, szukać i robić zdjęcia. Ku rozczarowaniu Terry klienci raczej nie przychodzili do nich z prośbą o znalezienie sprawcy morderstwa – tym zajmowała się z reguły policja, nieudolnie, ale jednak. Sprawy głównie dotyczyły zdrad, zniknięć oraz tego, za co australijscy policjanci nie wahaliby się wsadzić delikwenta za kratki, natomiast prywatni detektywi gwarantowali dyskrecję. Zupełnie jak lekarze.
    Sprawa, którą otrzymali tydzień temu była nieco bardziej skomplikowana, głównie z powodu tego, że jak się okazało po pewnym czasie, wymagała od nich wiedzy medycznej, której nie posiadali, a Wikipedia kłamie.
    W zeszły poniedziałek do obskurnego biura Terry i Thomasa przyszła czterdziestoletnia kobieta. Prosiła ich, by udowodnili, że jej siostra jest bita przez męża, a następnie dowody dostarczyli na policję, która po usłyszeniu, kim jest ów mąż, odmówiła zajęcia się tym przypadkiem, zarzekając się, że to zupełnie niemożliwe, aby ten mężczyzna znęcał się nad żoną. Pani Velma Cooper zażarcie walczyła o rozwód, starając się przemówić siostrze do rozsądku, ale ta twierdziła, że wszystko jest w porządku, ukrywając pod swetrem siniaki. Złamań zamaskować nie potrafiła.
    Terry natychmiast się zgodziła, Thomas miał wątpliwości, lecz ostatecznie kobieta przeforsowała swoje zdanie. Jej feministyczna część duszy żądała wsadzenia drania za kratki. Ta rozsądniejsza część zastanawiała się, jak do jasnej cholery mają udowodnić przestępstwo i skazać szefa policji Perth.
    Przez cały tydzień stali pod jego domem, czekając na awanturę, podniesione głosy, cokolwiek, co wydawało się podejrzane. Śledzili także męża i żonę, odnajdując tylko kochankę mężczyzny, co Terry postanowiła zachować na później. Wczoraj Thomas wszedł do domu pod nieobecność męża, udając hydraulika. Siostra Velmy Cooper z uśmiechem odprowadziła go do drzwi, nieudolnie starając się zakryć podbite oko i siniaki na rękach. Gdy stali w progu, Terry zawzięcie trzaskała zdjęcia.
    Siniaki mogły być dowodem. Wiedzieli, że ich zabarwienie ulega zmianie po upływie określonego czasu, ale nie potrafili swoich domysłów sprecyzować. Konieczna była konsultacja lekarza. Thomas ze szczególnym uśmiechem zadzwonił do swojej byłej żony – uwaga – lekarki i poprosił o spotkanie. Umówili się w szpitalu o piętnastej. Thomasowi w ostatniej chwili wyskoczyło coś niezwykle ważnego i to Terry została powierzona ta nieprzyjemna misja.
    Myślała, że załatwi to w pięć minut, żadna z nich nie darzyła drugiej sympatią, więc będą chciały jak najszybciej zejść sobie z oczu. Tymczasem czekała na nią przeszkoda w postaci wielkiej pielęgniarki, która twierdziła, że doktor Young przeprowadza operację. Terry widziała w oczach owej Sally, jak mówiła plakietka, iż lubi robić ludziom na złość. Z takimi osobami nie da się prowadzić rozsądnej dyskusji, więc Sinclair szybko przeanalizowała możliwe opcje. Atak i cios karate niestety nie wchodziły w grę. To był cholerny szpital!
    Uratował ją niejaki John Alderman (nazwisko oraz aparycja jakby znajome, mogłaby przysiąc, że jest mężem znanej jej osoby). Terry zdjęła czarne okulary z twarzy i zlustrowała go spojrzeniem. Brak obrączki. Czyli to były mąż.
    - Owszem – stwierdziła, odsuwając się od lady i podchodząc bliżej, zachowując jednak odpowiedni dystans. – Theresa Sinclair, prywatny detektyw – również przedstawiła się, podając dłoń. – Mam do pana kilka pytań.

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Oj nie bluźnij l, moje karty zawsze są zlepkiem jakiś dziwnych zdań które z braku laku nagle pojawiły mi się przed oczami i nie chciały zejść mi z widoku. Ale dzięki za pochwałę no i powitanie ;) A poza tym...uwielbiam ten wizerunek i sam fakt, ze jest lekarzem sprawia że moje serducho zabiło szybciej. Mogłabym zaproponować jakieś dziwne powiązanie w stylu, on ratuje po raz enty matkę Kassidy, przez co się znają a że obydwoje są po rozwodzie korzystają z tej wolności w jego gabinecie podczas przerwy na lunch kiedy obydwoje na chwilę mogą się w sobie zatracić. Taka znajomość z korzyściami ]

    Kassidy

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Cześć. Przyjdź do mnie z jakimś wątkiem. Proszę. ]

    Zara

    OdpowiedzUsuń
  18. [Witam. Polubiłam prowadzenie takowych, bo wmawiam sobie, że choć w minimalnym stopniu przybliża mnie to do tego zawodu, ehh ;) ]
    Anabelle

    OdpowiedzUsuń
  19. [ Może benefits bez friends? Czy coś... ]

    Z.

    OdpowiedzUsuń
  20. [Bardzo bym chciała i chyba wszystko idzie w dobrym kierunku, ale jeszcze tyle pracy przede mną, że aż strach pomyśleć. Jakiś czas temu nawet zmusiłam się do pokonania igłowego lęku i teraz codziennie robię dziadkowi insulinowe zastrzyki. I jest super, haha. Wątek jak najbardziej chętna. No, to powiedzmy że pracuje w pierwszym :D Zatem współpracują ze sobą jakby nie patrzeć, tylko dodajemy do tego jakieś prywatne relacje?]
    Anabelle

    OdpowiedzUsuń
  21. Komentarz córki wywołał u niej śmiech, no bo jak inaczej mogłoby być. Penny, jak wiele dzieci, powodowała radość u rodziców. A Rachel, jak wiele matek, uważała ją za jedyną cenną rzecz w swoim życiu. Bo przecież mieszkania ani polisy ubezpieczeniowej nie wychowa, nie nauczyła mówić, ubierać się, robić do toalety, myć zębów, kochać, pokazywać język... Nie mogła czerpać radości z pracy, chociaż lubiła ją jakakolwiek podła by nie była, bo praca nie robi pierwszego kroku, nie przytula jej z byle powodu, nie jest odbiciem jej. Dzieci są jedyne. Kiedyś nie mogła uwierzyć, że test, który trzyma w ręce jest pozytywny. Dzisiaj nie mogła uwierzyć, że ktoś może nie chcieć dzieci.
    Słowa byłego męża ją zdziwiły. Nie te o przystrojeniu jej w jakieś anielskie włosy czy coś innego. Te drugie. O wspólnym spędzaniu chwil. Gdyby mogli czytać sobie wzajemnie w myślach...
    Kiedyś prawie mogli. Wiele osób, nie tylko par, ale również przyjaciół, miało tę więź, która pozwalała na porozumiewanie się bez słów. Oni też tak potrafili, a potem to wszystko posypało się, zniknęło bez śladu. No, może był jeden. Biegał pomiędzy meblami, szukając czegoś, co byłoby tak fajne, jak anielskie włosy na prawdziwie anielskim mężczyźnie, który kiedyś rozkochał w sobie tę licealną snobkę Rachel Keating, która odżyła w nowym mieście. A potem, parę lat później, przepłakała przez niego wiele, wiele nocy.
    - No, tak, oczywiście - odpowiedziała mu, unikając jego wzroku. Skoro tak twierdzi, może odwiedzi ją na świątecznej kolacji. Nabrała nadziei, chociaż nie powinna. Nic jednak nie mogła na to poradzić.
    Zmarszczyła nos, kiedy Penny wspomniała o Michelle.
    - Nie trzeba, kochanie - uśmiechnęła się, podnosząc z podłogi srebrną nić z włosów byłego męża, która upadła niedaleko niej. - Ale dobrze, że mi przypomniałaś. Zbieraj się, bo pewnie będzie na ciebie czekać, a musimy zahaczyć jeszcze o dom...
    Dla Penny tak naprawdę tu też był dom. Rachel zdawała sobie z tego sprawę. Dla niej był to dom Johna. Nigdy jej, chociaż kiedyś były takie plany. Plany. No tak. Na tym wszystko się skończyło zanim dobrze zaczęło. Przygryzła policzek, karząc się za głupie, filozoficzne rozmyślania. To przez ten okres i całe ględzenie o rodzinnym spędzaniu czasu w telewizji.
    - Dzięki za kawę. Mam nadzieję, że... No, do zobaczenia.
    Sama nie wiedziała, co zamierzała powiedzieć. Nadzieję, że to będzie częściej? Że wpadnie na kolację? Że nie zostawi więcej dziecka z sąsiadką? Kłótnia, którą odbyli nagle stała się tak bardzo odległa.

    OdpowiedzUsuń
  22. [Zaczęłabym coś, ale nie mam pomysłu. W każdym razie wydaje się byc ciekawy, bo nie taki idealny. Ludzki. Dzień dobry. ]

    Jena Gardner

    OdpowiedzUsuń
  23. [Niestety słabo z konkretnym pomysłem. Mogą mieć stosunki takie, że niby się lubią i dość mocno wzajemnie cenią, ale każdego dnia, któreś musi jakoś lekko zaszkodzić czy dopiec drugiemu. A po dyżurze idą razem na kawkę do bufetu i razem diagnozują co cięższe przypadki. Lepszego pomysłu nie mam, a i pomysł na wątek też średnio. Liczę tu na Ciebie przyznam się :)]
    Anabelle

    OdpowiedzUsuń
  24. [Dziękuję bardzo za miłe powitanie :) Jako maniaczka dzieci muszę przyznać, że John ma cudowną córeczkę, aż chciałoby się ją przytulić :)]

    OdpowiedzUsuń
  25. [Cześć! Klasycznie napiszę, że dziękuję za powitanie, chociaż wolałabym coś szalonego bo to jest strasznie oklepane, ale ciężko tu o coś nowatorskiego.
    Jeśli masz ochotę na kolejny wątek to z Selmą zapraszamy, tak sobie myślę, że jeśli John nie ma jeszcze szalonej sąsiadki to Vestergaard z pewnością mogłaby nią zostać :D]

    Selma

    OdpowiedzUsuń
  26. [Przepraszam, że tak późno. Ostatnio jestem mocno zakręcona i nie mam czasu zmrużyć oka. Na wątek oczywiście zawsze chętna - choć nie wiem jakie ewentualnie mogłoby tu wystąpić powiązanie :)]

    Myers

    OdpowiedzUsuń
  27. Świąteczne kolacje miały to do siebie, że wszyscy szykowali się do nich jak oszalali, chociaż trwały zaledwie parę minut. Tym bardziej Rachel, znana w rodzinie jako perfekcyjna pani domu. Może nie była jak ta z telewizji, ale kiedy przychodziło do przyjazdu jej matki i presji urządzania świąt Bożego Narodzenia u niej w domu, wstępowały w nią siły wszystkich prowadzących ten program z całego świata. Potem padała wycieńczona i targana nerwami, więc zamiast pić z matką wino, jechała na herbacie uspokajającej, pozwalając Penny pić colę. Niech już jej będzie.
    Rose Keating nie miała żadnych uwag. Kochała matkę, ale czasami jej słowa doprowadzały do szału, szczególnie, kiedy kobieta której życie skupiało się teraz tylko na gotowaniu dla siebie i nastoletnich synów komentowała jej wypieki i kuchenne wyroby. Rachel odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że kolacja była udana, Penny spodobał się komplet ubrań (zawsze stawiała na coś praktycznego dla dziecka), jej matce książka, którą dostała, a chwilę później telefon od braci poprawił jej humor.
    Dzwonek do drzwi zadziwił wszystkie trzy, chociaż każda wiedziała, kto mógł stać za nimi oprócz niespodziewanego gościa. John będzie musiał zająć jego miejsce, chociaż i tak główna część - jedzenie - zakończyła się i zmywarka uroczo szurała w kuchennej zabudowie.
    - Jasne, że nie! - Zdała sobie sprawę, że na skutek krótkiego milczenia w drzwiach w jej głosie pojawiło się ciut za wiele emocji. Starała się być nie tyle chłodna, co spokojna przy rozmowach z Johnem. Teraz wyszło inaczej. Chyba naprawdę się ucieszyła. Może to na skutek tych leków na uspokojenie, które zażyła rano...
    - John - Rose Keating wstała z miejsca, podała do ucałowania rękę ex zięcia i przyjmując kwiaty, rzekła: - Dowiedziałam się za późno, że będziesz, więc pozwól, że pomodlę się za ciebie. A w kuchni leżą dla ciebie czekoladki. Myślałam, że i tak nie przyjdziesz.
    Rachel o mało co nie wywróciła oczami, ale ulżyło jej, kiedy matka z uśmiechem zbyt szerokim jak na nią złapała kieliszek wina i mruknęła coś o obejrzeniu wieczornych wiadomości świątecznych w sypialni Rachel. Machnęła ręką z przyzwoleniem. Niech już jej będzie.
    - Tatusiu, kocham cię! - Nagła radość Penny po odpakowaniu Barbie zagłuszyła szuranie zmywarki i niezręczna cisza ustała. Dziewczynka szczęśliwa, uściskała mocno ojca. - Teraz będzie do kompletu, bo wujkowie przysłali mi Barbie lekarkę!
    Rachel spojrzała wymownie na Johna, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
    - Dziękuję za płytkę. - Podała mu do ręki zapakowany prezent. Przemilczała fakt, że kompletnie zapomniała o tym zespole. Był dla niej sezonowym objawieniem. Ale może, nawet ze względu na tę chwilę, warto nadrobić. - To nic specjalnego... - Wskazała podbródkiem na malutki pakunek, gdzie jej były mąż znajdzie spinki do krawata. Tak. Zamiast krawata, który był już nudny i oklepany. Mówiła, nic specjalnego.
    - Teraz musisz zostać. Chyba nie pójdziesz od razu - mruknęła, odsuwając krzesło mężczyźnie jakby to był jej obowiązek. - Mam jeszcze ciasto. Może masz ochotę?
    Z każdą chwilą, o dziwo, dla Rachel sytuacja była coraz mniej krępująca.

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie uważała się za złego glinę, ale broń (Smith & Wesson kaliber 22) rzeczywiście spoczywała bezpiecznie ukryta za żakietem, chociaż nie była owym rosłym i silnym facetem z filmów klasy B. W przeciwieństwie do nich nie latała z bronią po ulicy i nie miała fajnych teksów, jak na przykład: jestem Theresa Sinclair, dupku. Wiedziała natomiast, że Thomas codziennie rano w łazience ćwiczył odzywki tego typu. Za to ona uwielbiała nosić prochowce – niczym detektyw z filmów noir.
    Na jego stwierdzenie kiwnęła głową, po czym weszła do gabinetu. Już na samym początku rzucał się w oczy brak użycia. Widocznie doktor Alderman nie przesiadywał tu zbyt często albo był pedantem lubiącym wnętrza bez śladu życia czy duszy, jak powiedziałby artysta. Zauważyła także ekspres do kawy oraz czasopisma medyczne o śmiesznych nazwach. Na półkach stało mnóstwo książek. Czy lekarze kiedykolwiek do nich zaglądali? Usiadła na wskazanym miejscu naprzeciwko biurka, zakładając nogę na nogę. Torebkę zawiesiła o oparcie, zdając sobie sprawę, że i tak będzie musiała ją otworzyć i wyjąć notatnik oraz długopis. Wypowiedź doktora Aldermana o tajemnicy lekarskiej skomentowała krótkim „Rozumiem”. Znała prawo, powstrzymywała się jednak od wydawania opinii na ten temat, ponieważ nie miała w zwyczaju rozprawiania o sprawach, których nie miała możliwości zrozumieć w pełni. Nie była lekarzem. Pacjentem czuła się ostatni raz w wieku ośmiu lat.
    Nie zdążyła nawet rzucić krótkiego „tak”, bo mężczyzna już zadał pytanie, które nurtowało także i ją. Czy my się już przypadkiem kiedyś nie spotkaliśmy? Widziała go kiedyś, słyszała nazwisko, może nawet zamieniła z nim dwa uprzejme słowa. Był czyimś mężem. Kogoś, kogo kiedyś dobrze znała. I był neurochirurgiem. Czy przypadkiem pewna dziewczyna nie była na zabój zakochana w przystojnym lekarzu? Czy Terry przypadkiem nie składała im życzeń z okazji ślubu? Czy to nie była jej współlokatorka z czasów studenckich?
    Powstrzymała się, by nie klepnąć się w czoło w geście zdumienia własną głupotą.
    - Zaryzykuję i powiem, że jest pan byłym mężem Rachel Keating – odparła, opierając brodę na dłoni.
    Dość odważne założenie. On i Rachel dalej mogli być małżeństwem. Albo samo wspomnienie o niej mogło wywołać agresję i chęć zabicia wszystkich osób znajdujących się w zasięgu wzroku.
    - A kawę wypiję z chęcią – dodała.

    OdpowiedzUsuń
  29. Żony powinny znać mężów na wylot, a mężowie powinni znać na wylot żony. Ta niespisana, ale jakże prawdziwa teoria była znana większości parom, tym z mniejszym lub z większym stażem bycia razem. Oczywiście, że człowiek dowiadywał się o drugim człowieku całe życie, ale kiedy już złożyło się sobie przysięgę i powiedziało to sakramentalne "tak", powinno się chociaż udawać, że wie się, jaki placek lubi druga połówka, że woli spódnice od spodni, jego czy jej pierwszy raz był wtedy i wtedy... Takie rzeczy to podstawa.
    Rachel nie wiedziała, jak to ma się do byłych żon, ale zdawała sobie sprawę, że John nie będzie miał ochoty na wigilijne i świąteczne potrawy, z którymi pewnie musiał się uporać skąd przybył. Dlatego zaserwowała na stół swój specjał, jaki na sto procent nie pojawił się u byłej teściowej. Swoją drogą, zapomniała powiedzieć Johnowi, żeby pozdrowił szczególnie siostrę. Z całej tamtej familii to jakoś z nią udawało jej się dogadać raz na ruski rok.
    - Wiesz, gdzie jest coś do picia, gdybyś chciał... - rzuciła. John na pewno zorientowałby się doskonale w mieszkaniu, bo nie zaszło tu wiele zmian, co zresztą na pewno widział. Nie wiedziała czemu. Nie potrzebowała radykalnych przemeblowań i nowych przyzwyczajeń. Żyło jej się tutaj dobrze tak jak było.
    Czekało ją jeszcze trochę ogarnięcia ze stołu. Nie chciała, żeby były mąż jadł przy pustym i jednocześnie przepełnionym resztkami i talerzami z kolacji stole. Matka włączyła telewizor trochę głośniej w sypialni Rachel, po czym zamknęła drzwi, dając do zrozumienia, że nie wtrąca się w tę rozmowę, ma dość i jakoś nie przeszkadzać jej będą hałasy.
    Na stole szybko zawitało jakieś picie, mandarynki i cukierki, chociaż Rachel zabroniła ich jeść późno Penny. Dziewczynka, co chwila zerkając na ojca, bawiła się w kącie nowymi i starymi zabawkami, cały czas mając na sobie sweter, który między innymi znalazła w paczce od matki.
    - Skarbie, zgrzejesz się, lepiej zdejmij go - dodała, ale nie zwróciła uwagi, czy dziewczynka jej posłuchała. Rozproszył ją dzwonek do drzwi.
    Podeszła do nich lekko zirytowana i zaskoczona, ale kiedy zobaczyła kuriera, była naprawdę zdziwiona. Nie skupiła się nawet na słowach, które wypowiedział, mruknęła w odpowiedzi coś o wesołych świętach i nowym roku, odebrała i wróciła do domu, zamykając za sobą drzwi wejściowe.
    - Myślałam, że pomyłka, ale... Nie... - szepnęła bardziej do siebie niż do kogoś innego, zerkając nadal zdumiona na liścik, który wskazywał na nią. Wesołych Świąt, Rachel . Nic więcej. Bez podpisu.
    - To od ciebie? - nieśmiało uniosła wzrok na byłego męża. Nie widziała powodu, dla której miałby jej to dać. Bez wahania odłożyła bukiet na stół i zaczęła szukać wazonu.

    OdpowiedzUsuń