[ Ej, zasłonił mnie pan! A ja jeszcze nie mam dwóch komentarzy od różnych autorów! Nie gniewam się jednak długo i wystarczy wątek, żebym o wszystkim zapomniała. Zwłaszcza, że Pan przystojny i to w garniturze :D No i jeszcze witam :) ]
[ No nie rób mi tego, bo się będę musiała obrazić :( Może........... (napięcie).... banalnie - ona pójdzie sobie kupić samochodzik. Pojadą na jazdę próbną. I ona się rozwali :D
PS: "Wie, że stracił kompletnie kontrolę nad własnym życiem, pogubił się i jeżeli nie odnajdzie się na nowo, nie odzyska kontroli, to straci cały swój świat" - powtórzenia, które są be :) ]
[ Zazdroszczę. U mnie taki "fioł" utrzymuje się maksymalnie dwa dni :D Nie obiecuję, bo mam jeszcze trochę rzeczy do zrobienia. Jeśli wrócisz i nic nie będzie, to wtedy Ty pisz :) ]
Zara kompletnie nie znała się na samochodach. Jedyne co potrafiła określić, to "o ten jest ładny". Marki, kobie, czy co tam jeszcze było ważnego w tych czterokołowych pojazdach nic jej nie mówiły. Zapragnęła jednak nowego auta. Miała kilka warunków: kabriolet, czerwony, szybki. Cóż, była kobietą. Niech nikt nie wymaga zbyt wiele. Jeden z pracowników pokazał jej model, który spełniał te kryteria. Zaczął opowiadać o wszystkich jego zaletach. Zara jednak zamiast go słuchać, zlustrowała go spojrzeniem. Przystojny - przyznała w myślach z uznaniem i uśmiechnęła się szeroko. Jednak jego ładna twarz nie wystarczała, by była w stanie długo znieść rozmowę o maszynach. - Może po prostu się nim przejedziemy? - zaproponowała mu, przerywając w połowie wypowiedź na temat silnika. - I tak nic nie rozumiem z tego co pan mówi - dodała z niewinnym uśmiechem na ustach. Nie czekając na jego odpowiedź otworzyła sobie drzwi i wsiadła do środka. Widziała jeszcze tylko jak spojrzał na jej wysokie obcasy, chyba nie do końca przekonany, że ktokolwiek jest w stanie w takich prowadzić. Cóż, Zara chodziła praktycznie tylko i wyłącznie w takich butach. Prędzej rozwaliłaby się w zwykłych trampkach.
[ A tu to już dno. Sama nie wierzę, że to napisałam ;D ] Pieniądze jej nie ograniczały. A jeśli już to na pewno nie tak, by nie móc pozwolić sobie na prezentowane przez niego samochody. Miała to szczęście, że doceniono ją jeszcze za życia i zamiast być bezdomną, szaloną artystką, znalazła się wśród elity. Kiedy wsiedli do samochodu, szybko wszystko ustawiła. Wbrew powszechnemu stereotypowi nie była fatalnym kierowcą. Fakt, to Kubicy jej daleko, jednak radziła sobie całkiem nieźle i nie można było jej wiele zarzucić. Choć i tak wolała, gdy ktoś inny prowadził. Było to wygodniejsze, bo nie musiała się na niczym skupiać, jej myśli mogły błądzić bez obawy, że zabije jakiegoś dzieciaka, albo staruszkę na pasach. - Jestem pod wrażeniem. Większość osób ucieka z krzykiem, gdy mówię, że poprowadzę - rzuciła beztrosko, gdy usiadł obok i również zapiął pasy. Po chwili znaleźli się już na drodze. Gdy już załapała jak co działa, szło jej całkiem gładko. - W jakimś filmie osoba, która sprzedała najwięcej samochodów, dostawała w ramach premii świątecznej ogromną szynkę. Chcesz mnie do niego przekonać tylko dla tej szynki, czy naprawdę nie znajdę niczego lepszego? - spytała go wesoło, zerkając w jego kierunku, gdy oddalali się coraz bardziej od centrum miasta, a zbliżali do autostrady.
[Rose była przypadkowym wyborem, ale udanym, bo idealnie wpasowała się w koncepcję Rachel. Jeśli chodzi o wizerunek Lewisa to muszę przyznać, że po raz pierwszy widzę taką postać z tym panem na zdjęciach (i to naprawdę dobrych, bo niektóre używane przez fanki Winchesterów na blogach były mierne). Pozytywne zaskoczenie. Plusik ;) Rachel była dziwna w liceum, ale każdy miał swoje lekkie zauroczenia, więc Lewis może być i takim. Teraz tym bardziej będzie ciekawie odnowić znajomość. Nie mówię, że coś miałoby być, bo Rach nie szuka, ale Lewis mógłby się zaskoczyć, jak się zmieniła. Wakacyjne przedszkole to bardzo dobra rzecz dla zapracowanych rodziców i dzieci, które mają niespożyte pokłady energii, więc mogą spotkać się popołudniem odbierając Masona i Penny. Mam zacząć, czy wolisz Ty?]
Pogodzenie roli matki i kobiety pracującej było prawdziwie egzaminem dojrzałości do bycia trzydziestolatką w dwudziestym pierwszym wieku. Chociaż jej praca opierała się na pełnym etacie plus wiele więcej, to jednak rodzicielstwo było dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na szczęście Penny miała co robić. Czas organizowała jej całkiem dobrze. Wizyty u ojca, lekcje śpiewu, artystyczne zajęcia, wakacyjne przedszkole, które ciągle działało, bo ktoś musi na te dzieciaki zarobić. Oczywiście, w międzyczasie nigdy nie zapominała, żeby spędzać z nią czas. Starała się, żeby Penny bawiła się przy niej, rozmawiała z nią, kiedy prasuje albo sprząta. Każda matka, która to robi, zasługuje na nagrodę, ale przecież to była rzecz tak bardzo oczywista, że Rachel nigdy się nad tym nie zastanawiała. Tego dnia była cała w skowronkach, kiedy mogła odebrać Penelope wcześniej z zajęć. Pomyślała, że zrobi dziewczynce niespodziankę, kiedy zjawi się w placówce. Jej plany jednak skończyły się na czekaniu na korytarzu, bo właśnie serwowano podwieczorek, a żadne rozsądne dziecko nie chciało tracić okazji zjedzenia dobrego budyniu. Po raz kolejny tego roku Rachel przekonała się, że świat jest naprawdę mały. Obracając się, zamarła, kiedy ujrzała, kto kroczył korytarzem. Chwilę zajęło jej zidentyfikowanie dobrze przecież znajomej twarzy. Lewis. Widać Perth przyciąga wiele osób z Sydney. Doskonale pamiętała go z liceum. Cóż, pewnie on ją niezbyt, a nawet jeśli - nie za to, że jej się podobał (wspomnienie teraz tak odległe, jak jakiekolwiek relacje Rachel z facetami), a za to, jak często jej nazwisko padało na apelach, gdzie ogłaszano zwycięzców konkursów. Nie, żeby wygrywała każdy, bo to niemożliwe, ale często te najbardziej pierdółkowate należały do niej. Jej osobisty ulubieniec po latach, kiedy już zmądrzała? Wyróżnienie za najlepszy plakat promujący przyjacielskie stosunki z krajami afrykańskimi. - Lewis Buckley - podeszła do niego, uśmiechając się szeroko. - Rachel Keating. Nie wiem, czy pamiętasz... - podsunęła mu wskazówkę zanim jego twarz wyraziła jakąkolwiek emocję. - ... Sydney, liceum, dwie klasy niżej. Świat jest mały.
[Nic specjalnego, wiem, masakra, ale zaczęłam, tak jak miało być :)]
Czasem faktycznie myliła kierunki, ale działo się tak, gdy ktoś z zaskoczenia mówił jej "skręć w lewo". Gdy było spokojnie i nie była zarzucana tego typu wskazówkami radziła sobie dobrze. Uśmiechnęła się szerzej na jego słowa o indyku. - W takim razie chyba go kupię - rzuciła, choć bardziej niż jego słowa skłonił ją ku temu wygląd samochodu oraz fakt, że dobrze się jej się prowadziło. Włączyła radio, wjechali na autostradę. Gdy już była pewna, że wybierze ten wóz, skierowała się w drogę powrotną. I wtedy, gdy byli znów otoczeni budynkami, nagle ktoś wyskoczył jej przed maskę. Jakaś dwójka chłopców, goniących piłkę. Wszystko przyspieszyło. Ledwo zdążyła wcisnąć pedał gazu i wykręcić kierownicą tak, by nie wpaść na dzieciaki. Względną ciszę rozdarł najpierw głośny pisk opon, a po chwili jeszcze głośniejszy huk. Samochód uderzył z ogromną siłą w pobliskie drzewo. Z drzewa zaś spadła gałąź prosto na przednią szybę, która natychmiast się rozsypała. Szkło poleciało we wszystkie strony, rozcinając w kilku miejscach skórę pasażerów samochodu. Zara była przerażona. Wszystko bolało ją od uderzenia. Dziękowała Bogu, że oboje zapięli pasy. - Nic... nic ci nie jest? - spytała drżącym głosem, gdy po kilkudziesięciu sekundach w końcu była w stanie odwrócić głowę w jego stronę. No i pięknie. Teraz już nigdy nie wsiądzie za kierownicę.
Była oszołomiona. To wszystko stało się tak szybko. Nie wiedziała kiedy straciła panowanie, kiedy zjechali z drogi i znaleźli się na poboczu. Do oszołomienia dochodziło jeszcze przerażenie. Nie dość, że oni mogli zginąć, co było chyba tą lepszą opcją, to jeszcze mogła zabić dwójkę dzieciaków! Cała się trzęsła, gdy podał jej dłoń. Z ulgą wysiadła z samochodu, choć nogi się pod nią uginały. Chyba tylko cudem oboje wyszli z tego tylko pocięci przez odłamki szkła. - Tak, chyba tak - przytaknęła lekko drżącym głosem i uśmiechnęła się niepewnie. Odgarnęła włosy z twarzy. Dopiero teraz spojrzała na samochód, którego przód był całkowicie zniszczony. Zdecydowanie nie nadawał się już do jeżdżenia, ani czegokolwiek. - Przepraszam, pana. Nie wiem jak to się stało. Nie chciałam żeby coś stało się tym chłopcom i... - wzruszyła lekko ramionami, nie wiedząc co więcej może powiedzieć. Rozejrzała się dookoła. Pisk opon i uderzenie przywołały kilku gapiów między innymi tamtych chłopców. Nikt jednak nie był na tyle rozsądny, by podejść i pomóc. Nie. Po co?
[Hm, w porządku- mi pasuje. Może przy okazji dostanie telefon od sąsiadki/znajomej/niani, która akurat będzie zajmować się jego synkiem z wiadomością, że miał on mały wypadek czy źle się czuje, cokolwiek. No i nici z miłego popołudnia, będą musieli jechać na pomoc małemu. Czy nie? ;)] Anabelle
[Kasyno mogło ich kiedyś połączyć, w jakikolwiek sposób. Mania Rubena ma to do siebie, że zmusza go do szukania mocnych doznań, a stres przed przegraniem pieniędzy zdecydowanie jest jednym z nich. Od jakiego czasu Lewis już nie gra? + Tak na marginesie, muszę pochwalić wizerunek.]
[Może to podchodzić pod uzależnienie podczas "pozytywnej" części jego choroby, więc ciągnięcie za uszy bardzo w porządku. Teraz jest z tym nieco bardziej ostrożny, ale od czasu do czasu nadal go można widywać w kasynie. Szczerze powiedziawszy, jakoś nigdy nie stworzyłam postaci, z którą zostałabym dłużej niż na jednym blogu - mam w zwyczaju dostosowywanie się do istniejących już autorów, żeby mieć więcej możliwości pisania, chociaż tym razem tego nie zrobiłam. Poza tym, chyba po prostu lubię różnorodność i zmienianie za każdym razem.]
[A właśnie miałam pisać! :D Sophie wszędzie chodzi i zwiedza całe miasto. Najprościej, to dziewczyna może akurat go spotkać i poprosić o pomoc. Lubi zaprzyjaźniać się właściwie z każdym, więc teoretycznie to może już się z nim przyjaźnić jak to nastolatek.]
Tak proszę państwa- nawet pani doktor musi mieć czasem wychodne. Nawet pani doktor czasem lubi poszaleć na wyprzedażach, bo nie- nie całe życie spędza w fartuchach wszelkiej maści. Trzeba jednak przyznać, że taka chwila, gdzie może wybrać się na upragnione i wyczekane zakupy nie zdarza się często. Sorry, taki mamy zawód. Nie przeszkadzało jej to jednak zbytnio. Przynajmniej nie wydawała aż takich wielkich sum pieniędzy, spędzając w galerii kilka dni w tygodniu. A tak to musiał wystarczyć jej jeden wypad na jakieś trzy tygodnie i zaledwie kilka godzin. Dom sam też się nie posprząta, obiad sam się nie ugotuje. A jeszcze do przeczytania tyle książek. Kierowała się właśnie w stronę wyjścia. Jej zakupy dobiegły końca. Udało jej się kupić kilka fajnych rzeczy, a nawet upolowała coś dla swojej kuzynki na zbliżające się urodziny. Usłyszała dźwięk swojego dzwonka. Zaklęła w myślach, wiedząc już, że to telefon ze szpitala. Jakież było jej zadowolenie, gdy okazało się, że to tylko jej brat postanowił spytać co u niej. Przełożyła torby w jedną rękę i zajęła się rozmową z braciszkiem. -W porządku. Znalazłam chwilę wolnego i wybrałam się na zakupy. W pracy? Naprawdę będziemy mówić o mojej pracy? Ja tu urlopuję... od jakiś dwóch godzin!- skręciła gwałtownie, zbliżając się do wyjścia z budynku i zatrzymała się równie niespodziewanie. Na kimś.- Muszę kończyć- rzuciła do brata, widząc przed sobą znajomą, męską twarz.
Erin myślała, że głowa jej pęknie, gdy znowu usłyszała swój dzwoniący telefon. Wyłączyła kuchenkę elektryczną jednym przyciskiem i zostawiając na niej gorącą zupę, rzuciła się biegiem do salonu, gdzie chwyciła swój aparat. Widząc na ekranie imię narzeczonego, odetchnęła z ulgą – Jason miał w zwyczaju dzwonić do niej, gdy wracał już do domu, a to znaczyło, że jeszcze trochę i będzie mogła wreszcie usiąść do pracy, podczas gdy on zajmie się Masonem. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że już wracasz – rzuciła na samym wstępie, uśmiechając się lekko. Zaraz jednak wyraz zadowolenia zniknął z jej twarzy, gdy dotarły do niej najnowsze wieści. – Nie, w porządku, poradzę sobie, jestem przecież duża. Jedź ostrożnie i wracaj jak najszybciej – powiedziała, po czym odłożyła telefon na niewielki stolik. Wizja weekendu spędzanego bez Jasona zdecydowanie się jej nie uśmiechała, tym bardziej, że do poniedziałku musiała przygotować masę papierów, a nie chciała by Mason non stop siedział sam. Westchnęła ciężko, znowu kierując się do kuchni i zdążyła nalać do miski trochę zupy zanim znowu nie usłyszała czegoś, co spotęgowało jej ból głowy. - Cholera jasna! – warknęła pod nosem, odstawiając miskę na blat. Psiocząc coś o pieprzonym urwaniu głowy, poszła otworzyć drzwi i niemal jęknęła, gdy przed oczami ujrzała nikogo innego tylko swojego byłego męża. - Przepraszam, kompletnie zapomniałam, że miałeś zabrać Masona do siebie, inaczej bym do ciebie zadzwoniła i zaoszczędziła ci czasu – powiedziała, a widząc jego zdezorientowaną minę, wyjaśniła. – Mason jest chory, raczej nie powinien nigdzie teraz wychodzić. Jeśli jednak chcesz możesz go na chwilę odwiedzić. Parę minut później niosła już miskę z zupą do pokoju swojego synka, prowadząc do niego także faceta, którego najchętniej nie oglądałaby już na oczy. - Zobacz, kochanie, kto cię odwiedził – zwróciła się do malca, który leżał w łóżku i oglądał bajki.
Zadziwiające, jak codzienne sytuacje potrafią przywołać do nas masę wspomnień. Oczywiście, że w życiu nie zapamiętamy każdego szczegółu, ale nasza pamięć stworzona jest z zlepionych ze sobą przypadkowych momentów, które mimo wszystko układają się w - jakimś cudem logiczną - całość. Widok Lewisa przypomniał jej nie tylko to, jaki był, kiedy chodzili razem do liceum (cóż, w tym wypadku powiedzenie, że mężczyźni wcale się nie starzeją, ewentualnie jak wino było najprawdziwszą prawdą). Również to, jaka ona sama była uderzyło w nią nagle i wywołało uśmiech zakłopotania, kiedy on na początku nie mógł jej sobie skojarzyć. No jasne, że zajęło mu to trochę. Ludzie raczej pomijają we wspomnieniach dziewczęta, które obnosiły się z zadartym nosem, miały mało znajomych i wolały siedzieć w domu przed telewizorem i serialem (czy książkami) niż na imprezach. Cóż, wyszło jej to wtedy na złe, teraz na dobre. Przynajmniej na co dzień. W tym momencie akurat było jej lekko głupio. Na szczęście Lewis ukończył szkołę dwa lata wcześniej, tak kojarzyła. Mógł więc przeoczyć mnóstwo osób i zachowań. - Cieszę się, że cię widzę, naprawdę. To znaczy, wiem, że nie mieliśmy jakoś kontaktu... Ale... - skupiła myśli, bo brzmiała znów jak nastoletnia idiotka mówiąca do kapitana szkolnej drużyny. Westchnęła, żeby nie dać się nerwom. - To zawsze miło zobaczyć, że ktoś też znalazł się jednak w Perth. I jest rodzicem. Nie miałam zielonego pojęcia, że tutaj chodzi twój dzieciak - uśmiechnęła się, poprawiając bransoletkę. - Ile ma lat? Może moja Penny go zna.
Prawdę mówiąc nawet gdyby Erin miała wyśmienity humor, raczej niekoniecznie chciałaby się wdawać z Lewisem w rozmowę. Uważała, że już za dużo między ich dwójką zostało powiedziane, a teraz kontakt mogli ograniczać jedynie do ustalania terminów, w których to Buckley mógł widywać się z synem. Kobieta już za dużo razy wyciągała do niego rękę, gdy pojawiał się w domu i obiecywał zmiany, z których nigdy nic nie wynikało. Teraz wolała zaoszczędzić sobie po prostu wstydu i rozczarowania i traktować Lewisa jak kogoś obcego, a nie faceta, który dał jej najcudowniejsze dziecko pod słońcem i faceta, który przez wiele lat był całym jej światem. Na własne życzenie on ten świat zniszczył, więc nie było o czym gadać. - Mason – jęknęła, widząc jak chłopiec wygrzebuje się spod kołdry i biegnie do swojego ojca, by móc go przytulić. Doceniała oczywiście to, że sześciolatek miał tak dobry kontakt ze swoim tatą i broń boże nie chciała tego kontaktu ograniczać, ale czasami denerwowało ją to, że gdy na horyzoncie pojawiał się Lewis wszystko inne traciło znaczenie, ona sama została spychana na drugi plan. – Proszę cię, wracaj do łóżka, ale już – mruknęła, odstawiając miskę z zupą na stolik nocny. Kiedy jej były mąż owijał sobie synka wokół palca, kładąc go do łóżka, kobieta wyłączyła telewizor i odsłoniła nieco okna, by wpuścić do pokoju trochę słońca. - Grypopodobne coś – odpowiedziała na pytanie Lewisa. – Musi się wygrzać, na szczęście obejdzie się bez antybiotyków. – Zatknęła za ucho kosmyk włosów i rozejrzała się dookoła. Czuła się trochę jak intruz, przypatrując się całemu temu spotkaniu, więc postanowiła czym prędzej się oddalić. – Nakarmisz go? Muszę wykonać kilka telefonów, później wrócę z tabletkami.
Ruben przestał już kogokolwiek nazywać przyjacielem. W jego małym świecie ważne było tylko co, co było w jego pokoju: wszystkie własności, kolekcja starych biletów do muzeów w jednej szufladzie, starannie poukładane płyty CD na półce tuż obok ukochanych książek i te parę talentów, które posiadał - przynajmniej tym został obdarzony. Czasami pomiędzy jego czterema ścianami pojawiała się także ciocia, aby trochę posprzątać i ulżyć mu w tym, więc ona chyba też stanowiła znaczącą część jego życia. Ale nic więcej. Ruben z czasem nauczył się, że przyzwyczajenia prowadziły do melancholii. Wszystko przecież prędzej czy później się zmienia... A w jego wypadku, znajomości szczególnie. Powiedziano mu, że przechodził przez pozytywny okres swojej choroby, ale nie chciał aby ten okazał się aż za dobry. Nie tęsknił wcale za tą adrenaliną spowodowaną gwałtowną utratą pieniędzy, ale jego własny umysł mógł postarać się, aby nagle zaczął myśleć inaczej. Stało się. Pewnego dnia obudził się z drgającymi z emocji dłońmi i wiedział, że moment się zbliżał i nie mógł robić nic aby to powstrzymać, prócz przesadnego łykania leków na uspokojenie. Wprawdzie jego palce nie były już tak niespokojne i pozwoliły mu zadedykować się rysowaniu, ale substancje chemiczne zawarte w pigułce nie wystarczyły dla jego rozpływającemu się w manii mózgu. Wrócił późno nad ranem ze zdecydowanie bardziej lekki portfelem ciesząc się, że potrafił nie brać ze sobą sum tak wielkich, aby pogrążyć się w kompletnej rozpaczy finansowej. Niestety, nie dane było mu odespać tych wszystkich godzin, gdyż o niezidentyfikowanej bliżej porze zadzwoniła jego komórka. Serce aż mu podskoczyło w piersi, przez co odebrał tak szybko i gwałtownie, że gdy zbliżył telefon do ucha sam jeszcze dokładnie nie wiedział co powiedzieć. Wziął parę głębokich oddechów i zamglonym wzrokiem rozejrzał się dookoła zauważając, że spał w ciuchach dnia poprzedniego pod samym prześcieradłem. Nie znosił australijskich upałów, ale spanie bez niczego na ciele sprawiało, że czuł się zagrożony. - Halo? - odezwał się zachrypniętym, porannym głosem... Chociaż prawdopodobnie poranek dawno minął.
[ Ej, zasłonił mnie pan! A ja jeszcze nie mam dwóch komentarzy od różnych autorów! Nie gniewam się jednak długo i wystarczy wątek, żebym o wszystkim zapomniała. Zwłaszcza, że Pan przystojny i to w garniturze :D
OdpowiedzUsuńNo i jeszcze witam :) ]
Zara
[ No nie rób mi tego, bo się będę musiała obrazić :( Może........... (napięcie).... banalnie - ona pójdzie sobie kupić samochodzik. Pojadą na jazdę próbną. I ona się rozwali :D
OdpowiedzUsuńPS: "Wie, że stracił kompletnie kontrolę nad własnym życiem, pogubił się i jeżeli nie odnajdzie się na nowo, nie odzyska kontroli, to straci cały swój świat" - powtórzenia, które są be :) ]
[ Kolejny przystojny mężczyzna, w dodatku rozwodnik...Cześć i czołem kluski z rosołem ]
OdpowiedzUsuńKassidy
[ Zazdroszczę. U mnie taki "fioł" utrzymuje się maksymalnie dwa dni :D
OdpowiedzUsuńNie obiecuję, bo mam jeszcze trochę rzeczy do zrobienia. Jeśli wrócisz i nic nie będzie, to wtedy Ty pisz :) ]
Zara
[ Arr.. to jest straszne. Przepraszam :( ]
OdpowiedzUsuńZara kompletnie nie znała się na samochodach. Jedyne co potrafiła określić, to "o ten jest ładny". Marki, kobie, czy co tam jeszcze było ważnego w tych czterokołowych pojazdach nic jej nie mówiły. Zapragnęła jednak nowego auta. Miała kilka warunków: kabriolet, czerwony, szybki. Cóż, była kobietą. Niech nikt nie wymaga zbyt wiele.
Jeden z pracowników pokazał jej model, który spełniał te kryteria. Zaczął opowiadać o wszystkich jego zaletach. Zara jednak zamiast go słuchać, zlustrowała go spojrzeniem. Przystojny - przyznała w myślach z uznaniem i uśmiechnęła się szeroko. Jednak jego ładna twarz nie wystarczała, by była w stanie długo znieść rozmowę o maszynach.
- Może po prostu się nim przejedziemy? - zaproponowała mu, przerywając w połowie wypowiedź na temat silnika. - I tak nic nie rozumiem z tego co pan mówi - dodała z niewinnym uśmiechem na ustach.
Nie czekając na jego odpowiedź otworzyła sobie drzwi i wsiadła do środka. Widziała jeszcze tylko jak spojrzał na jej wysokie obcasy, chyba nie do końca przekonany, że ktokolwiek jest w stanie w takich prowadzić. Cóż, Zara chodziła praktycznie tylko i wyłącznie w takich butach. Prędzej rozwaliłaby się w zwykłych trampkach.
[ A tu to już dno. Sama nie wierzę, że to napisałam ;D ]
OdpowiedzUsuńPieniądze jej nie ograniczały. A jeśli już to na pewno nie tak, by nie móc pozwolić sobie na prezentowane przez niego samochody. Miała to szczęście, że doceniono ją jeszcze za życia i zamiast być bezdomną, szaloną artystką, znalazła się wśród elity.
Kiedy wsiedli do samochodu, szybko wszystko ustawiła. Wbrew powszechnemu stereotypowi nie była fatalnym kierowcą. Fakt, to Kubicy jej daleko, jednak radziła sobie całkiem nieźle i nie można było jej wiele zarzucić. Choć i tak wolała, gdy ktoś inny prowadził. Było to wygodniejsze, bo nie musiała się na niczym skupiać, jej myśli mogły błądzić bez obawy, że zabije jakiegoś dzieciaka, albo staruszkę na pasach.
- Jestem pod wrażeniem. Większość osób ucieka z krzykiem, gdy mówię, że poprowadzę - rzuciła beztrosko, gdy usiadł obok i również zapiął pasy.
Po chwili znaleźli się już na drodze. Gdy już załapała jak co działa, szło jej całkiem gładko.
- W jakimś filmie osoba, która sprzedała najwięcej samochodów, dostawała w ramach premii świątecznej ogromną szynkę. Chcesz mnie do niego przekonać tylko dla tej szynki, czy naprawdę nie znajdę niczego lepszego? - spytała go wesoło, zerkając w jego kierunku, gdy oddalali się coraz bardziej od centrum miasta, a zbliżali do autostrady.
[Rose była przypadkowym wyborem, ale udanym, bo idealnie wpasowała się w koncepcję Rachel. Jeśli chodzi o wizerunek Lewisa to muszę przyznać, że po raz pierwszy widzę taką postać z tym panem na zdjęciach (i to naprawdę dobrych, bo niektóre używane przez fanki Winchesterów na blogach były mierne). Pozytywne zaskoczenie. Plusik ;)
OdpowiedzUsuńRachel była dziwna w liceum, ale każdy miał swoje lekkie zauroczenia, więc Lewis może być i takim. Teraz tym bardziej będzie ciekawie odnowić znajomość. Nie mówię, że coś miałoby być, bo Rach nie szuka, ale Lewis mógłby się zaskoczyć, jak się zmieniła.
Wakacyjne przedszkole to bardzo dobra rzecz dla zapracowanych rodziców i dzieci, które mają niespożyte pokłady energii, więc mogą spotkać się popołudniem odbierając Masona i Penny. Mam zacząć, czy wolisz Ty?]
Pogodzenie roli matki i kobiety pracującej było prawdziwie egzaminem dojrzałości do bycia trzydziestolatką w dwudziestym pierwszym wieku. Chociaż jej praca opierała się na pełnym etacie plus wiele więcej, to jednak rodzicielstwo było dwadzieścia cztery godziny na dobę.
OdpowiedzUsuńNa szczęście Penny miała co robić. Czas organizowała jej całkiem dobrze. Wizyty u ojca, lekcje śpiewu, artystyczne zajęcia, wakacyjne przedszkole, które ciągle działało, bo ktoś musi na te dzieciaki zarobić. Oczywiście, w międzyczasie nigdy nie zapominała, żeby spędzać z nią czas. Starała się, żeby Penny bawiła się przy niej, rozmawiała z nią, kiedy prasuje albo sprząta. Każda matka, która to robi, zasługuje na nagrodę, ale przecież to była rzecz tak bardzo oczywista, że Rachel nigdy się nad tym nie zastanawiała.
Tego dnia była cała w skowronkach, kiedy mogła odebrać Penelope wcześniej z zajęć. Pomyślała, że zrobi dziewczynce niespodziankę, kiedy zjawi się w placówce. Jej plany jednak skończyły się na czekaniu na korytarzu, bo właśnie serwowano podwieczorek, a żadne rozsądne dziecko nie chciało tracić okazji zjedzenia dobrego budyniu.
Po raz kolejny tego roku Rachel przekonała się, że świat jest naprawdę mały. Obracając się, zamarła, kiedy ujrzała, kto kroczył korytarzem. Chwilę zajęło jej zidentyfikowanie dobrze przecież znajomej twarzy.
Lewis. Widać Perth przyciąga wiele osób z Sydney. Doskonale pamiętała go z liceum. Cóż, pewnie on ją niezbyt, a nawet jeśli - nie za to, że jej się podobał (wspomnienie teraz tak odległe, jak jakiekolwiek relacje Rachel z facetami), a za to, jak często jej nazwisko padało na apelach, gdzie ogłaszano zwycięzców konkursów. Nie, żeby wygrywała każdy, bo to niemożliwe, ale często te najbardziej pierdółkowate należały do niej. Jej osobisty ulubieniec po latach, kiedy już zmądrzała? Wyróżnienie za najlepszy plakat promujący przyjacielskie stosunki z krajami afrykańskimi.
- Lewis Buckley - podeszła do niego, uśmiechając się szeroko. - Rachel Keating. Nie wiem, czy pamiętasz... - podsunęła mu wskazówkę zanim jego twarz wyraziła jakąkolwiek emocję. - ... Sydney, liceum, dwie klasy niżej. Świat jest mały.
[Nic specjalnego, wiem, masakra, ale zaczęłam, tak jak miało być :)]
Czasem faktycznie myliła kierunki, ale działo się tak, gdy ktoś z zaskoczenia mówił jej "skręć w lewo". Gdy było spokojnie i nie była zarzucana tego typu wskazówkami radziła sobie dobrze.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się szerzej na jego słowa o indyku.
- W takim razie chyba go kupię - rzuciła, choć bardziej niż jego słowa skłonił ją ku temu wygląd samochodu oraz fakt, że dobrze się jej się prowadziło.
Włączyła radio, wjechali na autostradę. Gdy już była pewna, że wybierze ten wóz, skierowała się w drogę powrotną. I wtedy, gdy byli znów otoczeni budynkami, nagle ktoś wyskoczył jej przed maskę. Jakaś dwójka chłopców, goniących piłkę. Wszystko przyspieszyło. Ledwo zdążyła wcisnąć pedał gazu i wykręcić kierownicą tak, by nie wpaść na dzieciaki. Względną ciszę rozdarł najpierw głośny pisk opon, a po chwili jeszcze głośniejszy huk. Samochód uderzył z ogromną siłą w pobliskie drzewo. Z drzewa zaś spadła gałąź prosto na przednią szybę, która natychmiast się rozsypała. Szkło poleciało we wszystkie strony, rozcinając w kilku miejscach skórę pasażerów samochodu. Zara była przerażona. Wszystko bolało ją od uderzenia. Dziękowała Bogu, że oboje zapięli pasy.
- Nic... nic ci nie jest? - spytała drżącym głosem, gdy po kilkudziesięciu sekundach w końcu była w stanie odwrócić głowę w jego stronę.
No i pięknie. Teraz już nigdy nie wsiądzie za kierownicę.
[Dzień dobry. Wpadam po wątek, bo u mnie cisza :/ Swoją drogą, świetne zdjęcie!]
OdpowiedzUsuńAnabelle
Była oszołomiona. To wszystko stało się tak szybko. Nie wiedziała kiedy straciła panowanie, kiedy zjechali z drogi i znaleźli się na poboczu. Do oszołomienia dochodziło jeszcze przerażenie. Nie dość, że oni mogli zginąć, co było chyba tą lepszą opcją, to jeszcze mogła zabić dwójkę dzieciaków!
OdpowiedzUsuńCała się trzęsła, gdy podał jej dłoń. Z ulgą wysiadła z samochodu, choć nogi się pod nią uginały. Chyba tylko cudem oboje wyszli z tego tylko pocięci przez odłamki szkła.
- Tak, chyba tak - przytaknęła lekko drżącym głosem i uśmiechnęła się niepewnie. Odgarnęła włosy z twarzy. Dopiero teraz spojrzała na samochód, którego przód był całkowicie zniszczony. Zdecydowanie nie nadawał się już do jeżdżenia, ani czegokolwiek.
- Przepraszam, pana. Nie wiem jak to się stało. Nie chciałam żeby coś stało się tym chłopcom i... - wzruszyła lekko ramionami, nie wiedząc co więcej może powiedzieć. Rozejrzała się dookoła. Pisk opon i uderzenie przywołały kilku gapiów między innymi tamtych chłopców. Nikt jednak nie był na tyle rozsądny, by podejść i pomóc. Nie. Po co?
[Hm, w porządku- mi pasuje. Może przy okazji dostanie telefon od sąsiadki/znajomej/niani, która akurat będzie zajmować się jego synkiem z wiadomością, że miał on mały wypadek czy źle się czuje, cokolwiek. No i nici z miłego popołudnia, będą musieli jechać na pomoc małemu. Czy nie? ;)]
OdpowiedzUsuńAnabelle
[To zależy kto w jakim humorze (lub fazie) będzie. c:]
OdpowiedzUsuńRuben vd Vaart
[Kasyno mogło ich kiedyś połączyć, w jakikolwiek sposób. Mania Rubena ma to do siebie, że zmusza go do szukania mocnych doznań, a stres przed przegraniem pieniędzy zdecydowanie jest jednym z nich. Od jakiego czasu Lewis już nie gra?
OdpowiedzUsuń+ Tak na marginesie, muszę pochwalić wizerunek.]
Ruben vd Vaart
[Może to podchodzić pod uzależnienie podczas "pozytywnej" części jego choroby, więc ciągnięcie za uszy bardzo w porządku. Teraz jest z tym nieco bardziej ostrożny, ale od czasu do czasu nadal go można widywać w kasynie.
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy, jakoś nigdy nie stworzyłam postaci, z którą zostałabym dłużej niż na jednym blogu - mam w zwyczaju dostosowywanie się do istniejących już autorów, żeby mieć więcej możliwości pisania, chociaż tym razem tego nie zrobiłam. Poza tym, chyba po prostu lubię różnorodność i zmienianie za każdym razem.]
Ruben vd Vaart
[A właśnie miałam pisać! :D Sophie wszędzie chodzi i zwiedza całe miasto. Najprościej, to dziewczyna może akurat go spotkać i poprosić o pomoc. Lubi zaprzyjaźniać się właściwie z każdym, więc teoretycznie to może już się z nim przyjaźnić jak to nastolatek.]
OdpowiedzUsuńSophie B.
[Myślę, że z prospektywy Lewisa wyjdzie to trochę lepiej...?]
OdpowiedzUsuńRuben vd Vaar
Tak proszę państwa- nawet pani doktor musi mieć czasem wychodne. Nawet pani doktor czasem lubi poszaleć na wyprzedażach, bo nie- nie całe życie spędza w fartuchach wszelkiej maści.
OdpowiedzUsuńTrzeba jednak przyznać, że taka chwila, gdzie może wybrać się na upragnione i wyczekane zakupy nie zdarza się często. Sorry, taki mamy zawód. Nie przeszkadzało jej to jednak zbytnio. Przynajmniej nie wydawała aż takich wielkich sum pieniędzy, spędzając w galerii kilka dni w tygodniu. A tak to musiał wystarczyć jej jeden wypad na jakieś trzy tygodnie i zaledwie kilka godzin. Dom sam też się nie posprząta, obiad sam się nie ugotuje. A jeszcze do przeczytania tyle książek.
Kierowała się właśnie w stronę wyjścia. Jej zakupy dobiegły końca. Udało jej się kupić kilka fajnych rzeczy, a nawet upolowała coś dla swojej kuzynki na zbliżające się urodziny. Usłyszała dźwięk swojego dzwonka. Zaklęła w myślach, wiedząc już, że to telefon ze szpitala. Jakież było jej zadowolenie, gdy okazało się, że to tylko jej brat postanowił spytać co u niej. Przełożyła torby w jedną rękę i zajęła się rozmową z braciszkiem.
-W porządku. Znalazłam chwilę wolnego i wybrałam się na zakupy. W pracy? Naprawdę będziemy mówić o mojej pracy? Ja tu urlopuję... od jakiś dwóch godzin!- skręciła gwałtownie, zbliżając się do wyjścia z budynku i zatrzymała się równie niespodziewanie. Na kimś.- Muszę kończyć- rzuciła do brata, widząc przed sobą znajomą, męską twarz.
[Jasne, ale słabo trochę.]
Anabelle
Erin myślała, że głowa jej pęknie, gdy znowu usłyszała swój dzwoniący telefon. Wyłączyła kuchenkę elektryczną jednym przyciskiem i zostawiając na niej gorącą zupę, rzuciła się biegiem do salonu, gdzie chwyciła swój aparat. Widząc na ekranie imię narzeczonego, odetchnęła z ulgą – Jason miał w zwyczaju dzwonić do niej, gdy wracał już do domu, a to znaczyło, że jeszcze trochę i będzie mogła wreszcie usiąść do pracy, podczas gdy on zajmie się Masonem.
OdpowiedzUsuń- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że już wracasz – rzuciła na samym wstępie, uśmiechając się lekko. Zaraz jednak wyraz zadowolenia zniknął z jej twarzy, gdy dotarły do niej najnowsze wieści. – Nie, w porządku, poradzę sobie, jestem przecież duża. Jedź ostrożnie i wracaj jak najszybciej – powiedziała, po czym odłożyła telefon na niewielki stolik.
Wizja weekendu spędzanego bez Jasona zdecydowanie się jej nie uśmiechała, tym bardziej, że do poniedziałku musiała przygotować masę papierów, a nie chciała by Mason non stop siedział sam. Westchnęła ciężko, znowu kierując się do kuchni i zdążyła nalać do miski trochę zupy zanim znowu nie usłyszała czegoś, co spotęgowało jej ból głowy.
- Cholera jasna! – warknęła pod nosem, odstawiając miskę na blat. Psiocząc coś o pieprzonym urwaniu głowy, poszła otworzyć drzwi i niemal jęknęła, gdy przed oczami ujrzała nikogo innego tylko swojego byłego męża.
- Przepraszam, kompletnie zapomniałam, że miałeś zabrać Masona do siebie, inaczej bym do ciebie zadzwoniła i zaoszczędziła ci czasu – powiedziała, a widząc jego zdezorientowaną minę, wyjaśniła. – Mason jest chory, raczej nie powinien nigdzie teraz wychodzić. Jeśli jednak chcesz możesz go na chwilę odwiedzić.
Parę minut później niosła już miskę z zupą do pokoju swojego synka, prowadząc do niego także faceta, którego najchętniej nie oglądałaby już na oczy.
- Zobacz, kochanie, kto cię odwiedził – zwróciła się do malca, który leżał w łóżku i oglądał bajki.
[Usuń to z karty o Erin :P]
Zadziwiające, jak codzienne sytuacje potrafią przywołać do nas masę wspomnień. Oczywiście, że w życiu nie zapamiętamy każdego szczegółu, ale nasza pamięć stworzona jest z zlepionych ze sobą przypadkowych momentów, które mimo wszystko układają się w - jakimś cudem logiczną - całość.
OdpowiedzUsuńWidok Lewisa przypomniał jej nie tylko to, jaki był, kiedy chodzili razem do liceum (cóż, w tym wypadku powiedzenie, że mężczyźni wcale się nie starzeją, ewentualnie jak wino było najprawdziwszą prawdą). Również to, jaka ona sama była uderzyło w nią nagle i wywołało uśmiech zakłopotania, kiedy on na początku nie mógł jej sobie skojarzyć.
No jasne, że zajęło mu to trochę. Ludzie raczej pomijają we wspomnieniach dziewczęta, które obnosiły się z zadartym nosem, miały mało znajomych i wolały siedzieć w domu przed telewizorem i serialem (czy książkami) niż na imprezach. Cóż, wyszło jej to wtedy na złe, teraz na dobre. Przynajmniej na co dzień. W tym momencie akurat było jej lekko głupio.
Na szczęście Lewis ukończył szkołę dwa lata wcześniej, tak kojarzyła. Mógł więc przeoczyć mnóstwo osób i zachowań.
- Cieszę się, że cię widzę, naprawdę. To znaczy, wiem, że nie mieliśmy jakoś kontaktu... Ale... - skupiła myśli, bo brzmiała znów jak nastoletnia idiotka mówiąca do kapitana szkolnej drużyny. Westchnęła, żeby nie dać się nerwom. - To zawsze miło zobaczyć, że ktoś też znalazł się jednak w Perth. I jest rodzicem. Nie miałam zielonego pojęcia, że tutaj chodzi twój dzieciak - uśmiechnęła się, poprawiając bransoletkę. - Ile ma lat? Może moja Penny go zna.
[Żartujesz chyba z tamtym, wyszło świetnie :)]
Prawdę mówiąc nawet gdyby Erin miała wyśmienity humor, raczej niekoniecznie chciałaby się wdawać z Lewisem w rozmowę. Uważała, że już za dużo między ich dwójką zostało powiedziane, a teraz kontakt mogli ograniczać jedynie do ustalania terminów, w których to Buckley mógł widywać się z synem. Kobieta już za dużo razy wyciągała do niego rękę, gdy pojawiał się w domu i obiecywał zmiany, z których nigdy nic nie wynikało. Teraz wolała zaoszczędzić sobie po prostu wstydu i rozczarowania i traktować Lewisa jak kogoś obcego, a nie faceta, który dał jej najcudowniejsze dziecko pod słońcem i faceta, który przez wiele lat był całym jej światem. Na własne życzenie on ten świat zniszczył, więc nie było o czym gadać.
OdpowiedzUsuń- Mason – jęknęła, widząc jak chłopiec wygrzebuje się spod kołdry i biegnie do swojego ojca, by móc go przytulić. Doceniała oczywiście to, że sześciolatek miał tak dobry kontakt ze swoim tatą i broń boże nie chciała tego kontaktu ograniczać, ale czasami denerwowało ją to, że gdy na horyzoncie pojawiał się Lewis wszystko inne traciło znaczenie, ona sama została spychana na drugi plan.
– Proszę cię, wracaj do łóżka, ale już – mruknęła, odstawiając miskę z zupą na stolik nocny.
Kiedy jej były mąż owijał sobie synka wokół palca, kładąc go do łóżka, kobieta wyłączyła telewizor i odsłoniła nieco okna, by wpuścić do pokoju trochę słońca.
- Grypopodobne coś – odpowiedziała na pytanie Lewisa. – Musi się wygrzać, na szczęście obejdzie się bez antybiotyków. – Zatknęła za ucho kosmyk włosów i rozejrzała się dookoła. Czuła się trochę jak intruz, przypatrując się całemu temu spotkaniu, więc postanowiła czym prędzej się oddalić. – Nakarmisz go? Muszę wykonać kilka telefonów, później wrócę z tabletkami.
Ruben przestał już kogokolwiek nazywać przyjacielem. W jego małym świecie ważne było tylko co, co było w jego pokoju: wszystkie własności, kolekcja starych biletów do muzeów w jednej szufladzie, starannie poukładane płyty CD na półce tuż obok ukochanych książek i te parę talentów, które posiadał - przynajmniej tym został obdarzony. Czasami pomiędzy jego czterema ścianami pojawiała się także ciocia, aby trochę posprzątać i ulżyć mu w tym, więc ona chyba też stanowiła znaczącą część jego życia. Ale nic więcej. Ruben z czasem nauczył się, że przyzwyczajenia prowadziły do melancholii. Wszystko przecież prędzej czy później się zmienia... A w jego wypadku, znajomości szczególnie.
OdpowiedzUsuńPowiedziano mu, że przechodził przez pozytywny okres swojej choroby, ale nie chciał aby ten okazał się aż za dobry. Nie tęsknił wcale za tą adrenaliną spowodowaną gwałtowną utratą pieniędzy, ale jego własny umysł mógł postarać się, aby nagle zaczął myśleć inaczej.
Stało się. Pewnego dnia obudził się z drgającymi z emocji dłońmi i wiedział, że moment się zbliżał i nie mógł robić nic aby to powstrzymać, prócz przesadnego łykania leków na uspokojenie. Wprawdzie jego palce nie były już tak niespokojne i pozwoliły mu zadedykować się rysowaniu, ale substancje chemiczne zawarte w pigułce nie wystarczyły dla jego rozpływającemu się w manii mózgu.
Wrócił późno nad ranem ze zdecydowanie bardziej lekki portfelem ciesząc się, że potrafił nie brać ze sobą sum tak wielkich, aby pogrążyć się w kompletnej rozpaczy finansowej.
Niestety, nie dane było mu odespać tych wszystkich godzin, gdyż o niezidentyfikowanej bliżej porze zadzwoniła jego komórka. Serce aż mu podskoczyło w piersi, przez co odebrał tak szybko i gwałtownie, że gdy zbliżył telefon do ucha sam jeszcze dokładnie nie wiedział co powiedzieć. Wziął parę głębokich oddechów i zamglonym wzrokiem rozejrzał się dookoła zauważając, że spał w ciuchach dnia poprzedniego pod samym prześcieradłem. Nie znosił australijskich upałów, ale spanie bez niczego na ciele sprawiało, że czuł się zagrożony.
- Halo? - odezwał się zachrypniętym, porannym głosem... Chociaż prawdopodobnie poranek dawno minął.
Ruben vd Vaart