piątek, 2 stycznia 2015

Destruction is a part of creation

[Karta zawiera wulgaryzmy]


Jena Elizabeth Gardner
32 lata i pochodzenie Znikąd

   Patrzyłaś jak ucina jej łeb. Tliło się w niej jeszcze życie, machała skrzydłami, pazurami i wiedziała; wiedziała, że to koniec a mimo to starała się walczyc. Kurza głowa upadła tuż obok twojej nogi, bo siła z jaką ją zabił była większa, niż on sobie nawet wyobrażał. W tym właśnie momencie nie dostałaś olśnienia, dzięki któremu postanowiłaś stawac w obronie zwierząt. Nie postanowiłaś także zrobic wszystkiego, aby obrzydzic życie ojcu. Postanowiłaś spieprzyc z miejsca które nazywano domem, gdzie wysyłali ludzi z kablówki, aby kręcili filmy o życiu na farmie, w odosobnieniu. Ludzie z country- tak was nazywali. Prawdziwi Australijczycy mieszkający od siebie w odległościach większych, niż ty masz do pierwszego-lepszego 'Deli'*. Do Adelajdy dzieliło was 400 kilometrów, do Melbourn 800 kilometrów. Mogłaś tam jechac, blisko prawie jak z salonu do kuchni; ale to wciąż było za blisko. Za blisko tej biedy, flanelowych koszul i wytartych dżinsów. Za blisko smrodu obornika, spracowanych dłoni, przepalonych słońcem włosów.
    Uciekłaś autostopem, z torbą na jedno ramię i oszczędnościami całego życia. Pracowałaś jako sprzątaczka, pomagałaś w kuchni i robiłaś wszystko, dosłownie wszystko, żeby wreszcie było chociaż trochę łatwiej. Żebyś nie musiała modlic się do Boga o nową pralkę, tylko mogła ją zwyczajnie pójśc i kupic. Zaczęłaś od mieszkania i na nim przystanęłaś, bo zaspakajając przyziemne potrzeby zapomniałaś, że dawno temu szukałaś czegoś więcej niż nowy telefon, czy markowe buty. 
   Skończyłaś studia, pracujesz w wydawnictwie i piszesz do szuflady. Palisz Marlboro, bo możesz sobie na to pozwolic i rzadko jesz na mieście, bo wychowanie mówi Ci, że to szczyt burżujstwa. Pomogłaś rodzeństwu w wyrwaniu się z wnętrza Dzikiego Kontynentu, ale w przeciwieństwie do nich nie ma chwili, byś tęskniła za tym miejscem, które kojarzy Ci się z bólem, płaczem i upokorzeniem. Byłaś najstarsza z rodzeństwa, byłaś pierwsza i zawsze gorsza; wyładowywałaś swój gniew na młodszych braciach i siostrze, wcale nie z dobrej winy łożyłaś na ich utrzymanie tylko z poczucia obowiązku. No dalej, przyznaj się. Wypij jeszcze jedną lampkę wina i mów do siebie, bo odpowiedzialnośc jaką jest posiadania zwierzęcia Cie przerasta. Nie czekasz na rycerza na białym koniu, ale także nie szukasz go usilnie, bo dobrze czujesz się w swoim towarzystwie. Czasami.
   Mimo to adoptowałaś nastoletniego syna swojej ciotki, która jako jedyna podała Ci kiedykolwiek pomocną dłoń. W każdy weekand kłócisz się z jej byłym mężem, zaś Aaron po wszystkim klepie Cie po ramieniu, podaje papierosa i każe zapomniec o tym, jak posrani bywają ludzie. Ty, starając się chociaż trochę zastąpic mu matkę mówisz, że ma się odwalic i spadac robic lekcje, bo to są sprawy dorosłych. Masz przy tym ogromną nadzieję, że nie wpadniesz pod samochód dopóki ten szczyl nie podrośnie i będziesz mogła czuc się potrzebna jeszcze kilka lat, bo w tym momencie życia prawie zapominasz, że uradziłaś się z tragedią we krwi.

wyplute na papier


*Tak tamtejsza Polonia mówi na małe sklepy osiedlowe. Australijczycy również używają tego zwrotu, jednakże wiem jedynie jak wygląda zapis fonetyczny. Tytuł- Donnie Darko. Pamiętnik będzie, powiązania też. Aaron ma 17 lat.

25 komentarzy:

  1. [Witam:) Chciałabym od razu powitać z pomysłem, ale niestety, wykracza to w tej chwili poza moje możliwości. Jednak zapraszam pod kartę, może Tobie coś do głowy wpadnie]
    Andrew

    OdpowiedzUsuń
  2. [taki mało znaczący szczególik, Baker nigdy żonaty nie był, Sophie to kochana, ale wpadka. czyli rozumiem nie spali ze sobą, nie wiem o co chodziło z rzeczami które mogła by mu zrobić, ale koncepcja mi się podoba. W takim razie, może obiad u niego? Sophie chciałaby by się pochwalił talentem?]
    Andrew

    OdpowiedzUsuń
  3. [ok, to postaram się jeszcze dziś coś naskrobać, ale nie obiecuję. jeśli się nie uda - będzie jutro:)]

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy Sophie oznajmiła mu, że się z kimś spotyka, to że nie skakał z radości było pewnym niedopowiedzeniem. Nie dopuszczał jeszcze do siebie myśli, że jego mała dziewczynka, nie jest już taka mała i może zacząć układać sobie damsko-męskie relacje. Musiał jednak to jakoś przełknąć, nie mógł jej przecież zabronić.
    Na początku niczemu winien chłopak łatwo nie miał, Baker chciał się upewnić, że jego kochanej córeczce włos z głowy nie spadnie. Po pierwszej jego wizycie, dostał nie mały ochrzan od Sophie za ‘przesłuchiwanie’ chłopaka. Strach jednak pozostał, z tego co widział, ten nadal strasznie się przy nim denerwował i prawidłowo – nie musiał go lubić, musiał wiedzieć, że jak skrzywdzi Sophie, będzie miał z nim do czynienia.
    Jakiś czas temu pojawiła się opcja poznania opiekunki, kuzynki jeśli dobrze zrozumiał Aarona, przystał na to dosyć chętnie - nie zaszkodzi dowiedzieć się więcej o rodzinie. Zaproponował więc, że zrobi jakąś kolację. Efekt był taki, że w sobotni wieczór doglądał pieczeni, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Sophie poszła otworzyć, a on gości powitał już w salonie, czytaj jadalni.
    Trzeba przyznać, pierwsze wrażenie było powalające. Oni się już znali. I nie można tego nazwać miłym początkiem znajomości. Jeśli go pamięć nie myliła, dostał drinkiem w twarz, a wszystkich określeń jakich użyła w jego kierunku na pewno by sobie nie przypomniał. Miała kobieta charakterek, trzeba przyznać – nie wiedział jednak skąd wzięła się wtedy ta otwarta wrogość, nie był jakimś chamem. Owszem, plan był taki by zaciągnąć ją do łóżka – ale z kulturą!
    Teraz jednak nie było czasu na podobne rozmyślania, miał raptem kilka sekund na zastanowienie się jak to rozegrać. Bo z jednej strony, nie bardzo chciał spędzić teraz przynajmniej z półtorej godziny na uprzejmych rozmowach, z drugiej – Sophie chyba nie była świadoma jego podbojów i wolałby, żeby tak jeszcze przez jakiś czas zostało. Plus, trzeba było przyznać, cała sytuacja mocno go bawiła. Ten świat to jednak mały.
    -Jena, prawda? – z nieco rozbawionym uśmiechem który starał się ukryć.
    – Andrew, ojciec-szczęściarz tej oto panienki -przywitał się, gestem ręki zapraszając ich do stołu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Baker raczej się dzisiejszym wieczorem nie denerwował, nie do końca widział powód. Jako sceptyk związków, nie przewidywał by prowadził Sophie do ołtarza przy którym stoi Aaron, więc kolacja to tylko poznanie kobiety, która zajmuje się jej tymczasowym bliższym kolegą. U niego nerwy pojawiły się dopiero gdy zobaczył, kimże ta kobieta jest.
    Tamten feralny wieczór rzeczywiście mu trochę zepsuła, brudna koszula i kiepski nastrój sprawił, że niedługo później do domu wrócił samotnie. Patrząc z perspektywy czasu i przez pryzmat dzisiejszych okoliczności – bardzo dobrze, to racja. Oboje musieli by się nieco tłumaczyć przed swoimi podopiecznymi, dlaczego wieczór był aż tak niezręczny, na całe szczęście tego uniknęli.
    Ulżyło mu też, jak zobaczył że Jane roześmiała się i sprawę potraktowała luźniej. Nie obraziłby się co prawda za jakieś krótkie przepraszam, bo grzecznie to ona się wtedy nie zachowała, ale lepsze to niż rozgrzebywanie przy dzieciach.
    -Dawno i nieprawda – uśmiechnął się, teraz już bardziej otwarcie pozwalając sobie na większe rozbawienie. Wziął od niej wino, krótko zerknął na etykietę, do dzisiejszego obiadu bardziej będzie pasować.
    -Dobry gust – skomentował, lecz butelkę odłożył do kuchni, przynosząc inną i nalewając do wszystkich kieliszków. Do obiadu lampkę i nieletnim pozwalał.
    – Ale nie obrazisz się, jak napijemy się dzisiaj innego? Zboczenie zawodowe – no dla niego wino podawane do obiadu pasować musiało do tego co się jadło. Znajomi, którzy nie mieli większego do czynienia z gotowaniem nie raz podśmiewywali się z niego, że do każdego dania podczas kolacji otwierał inną butelkę. Niemniej jednak, gest był miły.
    Słysząc komentarz odnośnie Aarona, przytaknął delikatnie głowę, na tyle ile zdołał go poznać, rzeczywiście nie wyglądał na degenerata, może gdyby nie przesadził na samym początku znajomości, to chłopak by się teraz przy nim bardziej rozluźnił i nawet by się polubili. Ale dajmy temu jeszcze trochę czasu. Na pewno plusował kwiatami, które Sophie dostawała dosyć często, staromodny Andrew takie gesty potrafił docenić.
    -A Ty piszesz, tak? – słyszał coś o pracy w wydawnictwie, ale jakoś mocno nie zainteresował, kiedy z Sophie o tym rozmawiali i nie dopytywał się. Może nawet lepiej, wyjaśni na początek, zawsze do jakiś start do ciekawszej rozmowy. W międzyczasie musiał wycofać się do kuchni by nakładać już jedzenie.

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Pomoc zawsze znajdziesz u mnie ;)
    Równie dobrze mogą spotkać się przypadkiem na ulicy, kiedy ona lub Aaron zostanie potrącona przez samochód czy też przy okazji innego urazu cielesnego. Albo całkiem inaczej, wpaść na siebie w kawiarni i rozlać kawę ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Cieszę się, że ci się podoba :)
    Nigdy nie ograniczam długości. Nawet jedno zdanie może być :)
    Powiedzmy, że jest raczej kimś w rodzaju lekarza ogólnego]

    OdpowiedzUsuń
  8. Gabriel poprawił tkwiące na nosie okulary. Właściwie ich nie potrzebował, ale często odczuwał nieprzyjemny ból, kiedy zbyt długo wpatrywał sie w ekran komputera, a to była część jego pracy. Oparł się wygodniej na oparciu biurowego fotela, zamykając oczy. Był zaskoczony, że w tym szpitalu ciągle się coś dzieje. A przypadków takich jak tu, nie widział nigdzie indziej. Bo kto by się spodziewał, że przyjdzie mu oglądać człowieka, w którego jelitach znajdowało się sześć kurzych jaj.
    Pukanie do drzwi i informacja o pacjentce, która się w końcu wybudziła, przerwała chwile spokoju. Podniósł się i udał za pielęgniarką. Rozsunął szklane drzwi i szedł do pokoju, w którym stało pojedyncze łóżko.
    - Dzień dobry. - przywitał się. Podszedł niespiesznie, wyciągając z kieszonki fartucha niedużą latarkę. Przekręcił ję, zapalając i obejrzał reakcje źrenic kobiety.
    - Cieszę się, że się pani w końcu wybudziła. Jestem doktor Nightingale.

    OdpowiedzUsuń
  9. - Pewnie jeszcze dzień lub dwa będę panią tu trzymał. Wolałbym by karetka zaraz nie przywiozła pani z powrotem. Właściwie czekaliśmy tylko aż się pani obudzi, by się dowiedzieć czy mózg nie jest jednak uszkodzony. Ale wydaje się być w porządku.
    Spojrzał na zegarek na prawym nadgarstku. Był leworęczny, a niemal wszystko w tym szpitalu było przystosowane dla praworęcznych. Usiadł na drewnianym taborecie przy łóżku. Zdjął okulary, wsuwając je sobie w kieszeni fartucha. Przyjrzał się uważnie kobiecie. Nie należała do pacjentek które panikowały albo na siłę wmawiały, ze bardzo źle się czują, by zostać jak najdłużej w szpitalu. Uśmiechnął się lekko.
    - Jak się pani czuje? Tylko proszę mi tu nie wciskać głupot.

    OdpowiedzUsuń
  10. Milczał przez chwilę dobierając słowa. Otworzył usta by coś powiedzieć, zaraz jednaj je zamknął i westchnął. Ścisnął palcami nasadę nosa i przetarł zmęczone oczy.
    - W jednym przypadku na kilkaset możliwych, poszkodowany wychodzi całkowicie sprawny z takiego wypadku. Pani ma właściwie niebywałe szczęście. To rozcięcie powstało po tym jak niemal przebiła panią maska samochodu. Jest spore, muszę przyznać, ale bardzo płytkie. Właściwie to ledwie rozcięło skórę. Ale ma pani dość obite mięśnie i w tym przypadku, narządy rodne. Blizna nie będzie duża. Właściwie to podejrzewam, że będzie niemal niewidoczna. Podjąłem taką decyzję, wiedząc, ze szew w tym miejscu daje pewien dyskomfort poruszania się przez pewien czas, ale jest pani urodziwą kobietą i duża blizna mogłaby pani przeszkadzać jeszcze bardziej.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zastanawiał się chwile. Właściwie to bardziej się zamyślił zupełnie o czymś innym, niż powinien. W końcu odezwał się, dość cichym głosem.
    - Wypisze panią po jutrze rano. Do pracy będzie mogła pani wrócić następnego dnia. Szwy będą ciągnąć skórę. Będzie to pani czuła, ale jeśli rzeczywiście nie będzie pani pracować fizycznie, nie rozerwą się. Musi pani uważać by się nie rozeszły, bo blizna będzie o wiele większa. Może byc jeszcze problem ze schylaniem się i czynnościami, do których są niezbędne mięśnie brzucha. Dltego właśnie potrzebuje pani jeszcze jednego dnia po wypisie by się do tego w miarę możliwości przyzwyczaić.
    Skrzyżował ramiona na piersi. Taboret nie był niestety krzesłem i nie posiadał oparcia. Sam czuł się zmęczony. W nocy telefon budził go cztery razy.
    - Czy taka odpowiedz panią zadowala?

    OdpowiedzUsuń
  12. [Zgaduję, że skoro Jena adoptowała syna swojej ciotki, to ta ciotka musiała umrzeć. Nie wiem czy wpadłaś już na pomysł okoliczności w jakich miało to miejsce, ale jeśli ciocia męczyła się z czymś neurologicznie chociażby zabarwionym, to już mamy podstawę do stworzenia powiązania. John był jej lekarzem, no. Rzecz w tym, że on nigdy nie jest zbyt miły dla pacjentów, a na dodatek ciocia zmarła, więc... tu chyba nie będzie nic pozytywnego. Mi to by osobiście odpowiadało, bo przecież nie ze wszystkimi trzeba się lubić, aczkolwiek jeśli Tobie pomysł się nie podoba, to możemy wspólnie coś wymyślić.]

    John

    OdpowiedzUsuń
  13. [Wbijam do "mamy" Aarona i pytam o wątek c:]

    Sophie B.

    OdpowiedzUsuń
  14. Uśmiechnął się szerzej.
    - W pewnym sensie jetem tu nowy. Nie dotarłem się jeszcze z częścią personelu, ale tych których już poznałem bardzo cenię. Czasem trudno znaleźć dobrych współpracowników. Dzięki nim mogę od czasu do czasu zdrzemnąć się w salce pielęgniarek. Nie umiem do końca przyzwyczaić się do zmiany klimatu i tej dziwnej, panującej tu ciszy. Ale dziękuję. - przyjął książkę. - Zapewne oddam ją pani jutro. - powiedział, oceniając jej grubość. - Gdyby czegoś pani potrzebowała, tu jest przycisk wzywający pielęgniarkę. - wskazał na panel z dwoma przyciskami, - A ten, jest od mojego pagera, więc przyjdę, jeśli coś się bardzie dziać.
    Podniósł się i już miał wyjść, kiedy sobie coś przypomniał.
    - Nie ma tu telefonu. Chce może pani do kogoś zadzwonić? Pani syn obiecał poinformować pracodawcę o pani stanie.

    OdpowiedzUsuń
  15. [Przyszłam powiedzieć, że przeczytałam kartę jeszcze przed dołączeniem do bloga i bardzo, bardzo mi się spodobała.]

    Ruben vd Vaart

    OdpowiedzUsuń
  16. [Drama w karcie, drama w wątkach, drama do entej. Miodzio.
    Do głowy przychodzi mi coś takiego: paru "kolegów" Aarona postanowiło się trochę nad nim poznęcać, ot tak, dla idiotycznej zabawy, czego świadkiem byłby Anies. Żaden z niego bohater ani altruista, ale dobrze wie, jak to jest dostać po ryju, więc staje w obronie siedemnastolatka i dla świętego spokoju odprowadza go do domu. Mogą złapać dobry kontakt w stylu młodszy i starszy brat. Pewnego dnia Aaron zaprasza Kivilahtiego do domu. Wizyta odrobinę się przeciąga, Jena może wrócić z pracy i wydać rozkaz pójścia spać. Potem nasi bohaterowie jeszcze chwilę gadają, dziwnym trafem na stole pojawi się butelka czegoś mocniejszego i tak jakoś wylądują tam, gdzie nie powinni. Głupia sytuacja, a wszystko jeszcze pogarsza fakt, iż Aaron naprawdę Aniesa polubił i chcąc nie chcąc nasi państwo będą mieć ze sobą dużo kontaktu. Albo druga wersja, że nie musiało między nimi do niczego dojść, po prostu się upili i to było wystarczająco nie na miejscu, żeby czuli zmieszanie. Uff, mam nadzieję, że choć ułamek z tego jest zrozumiały. Co powiesz?]

    Anies Kivilahti

    OdpowiedzUsuń
  17. [Ja natomiast sądzę, że nieco ryzykuję wprowadzając tak młodą postać do bloga z głównie starszymi (chociaż przeglądnęłam zaledwie parę kart przed zapisaniem się) ale cóż, z nimi chyba czuję się najlepiej.
    Jedynym widocznym dla mnie haczykiem jest Aaron. Kuzyni z którymi mieszka Ruben są nastolatkami, więc... Więc nie wiem, mogli z Aaronem coś nabroić, coś co włączyłoby do gry także Rubena i Jenę. Wybacz mi brak konkretów.]

    Ruben vd Vaart

    OdpowiedzUsuń
  18. [Niby mamy już to wszystko ustalone, ale chyba najlepszym momentem byłaby chwila, gdy Aaron siedzi z Aniesem, a Jena wraca z pracy. Zobaczyłybyśmy, jak się ze sobą dogadują, bo w praniu może wyjść trochę inaczej niż w ustaleniach. Może być?]

    Anies Kivilahti

    OdpowiedzUsuń
  19. Jednym z zajęć, któremu nigdy nie poświęcał zbyt wiele uwagi, było zastanawianie się nad przyszłością. Zbyt wiele rzeczy w jego życiu było niestabilnych, żeby mógł sobie pozwolić na gdybanie na temat tego, co będzie za tydzień. Anies miał też to do siebie, że niespecjalnie pamiętał wydarzenia, które miały miejsce dwa dni wcześniej, więc ciężko tu było mówić o dalekosiężnym wyciąganiu wniosków. Czasami jednak rozważania przyczynowo-skutkowe by mu nie zaszkodziły, a przynajmniej uchroniły go od pewnych sytuacji. A może po prostu czasem wypadało zerkać na zegarek i uświadomić sobie, że nie jest się u siebie?
    Poczucie winy dało mu po ryju dopiero wtedy, gdy usłyszał kobiecy głos. Cóż, butelka piwa w rękach Aarona z pewnością nie sprawiła, że zapałała ona do Kivilahtiego przyjaźnią. Nie miał wiele na swoje usprawiedliwienie, oprócz tego, iż nie przywykł do troski o inne osoby. Wszak wychowanie, a obrona przed rozbitym nosem to były zupełnie dwie różne sprawy.
    – Anies Kivilahti – odparł, odpuszczając sobie komentarz odnośnie swojego wieku. Zapewne to dziwnie brzmiące nazwisko wzbudziło wystarczająco wiele podejrzeń, skąd też blondyn mógł się urwać. Posłusznie ruszył w odpowiednim kierunku. – Rozumiem. Fakt, powinienem był się najpierw z tobą skontaktować. Dziękuję, lepiej nie, i tak już się zasiedziałem. Właściwie to Aaron też mi trochę o tobie opowiadał. Podobno doskonale gotujesz.
    Pomijając fakt, że wyglądało to na tandetną próbuję wkupienia się w łaski, Anies wypowiedział te słowa prawie z namaszczeniem. Stwierdzenie, że nigdy nie miał okazji zjeść dobrego, domowego jedzenia, nie było przesadzone. W sierocińcu posiłki były paskudne, a im starszy był, tym bardziej smak potraw zatracał się na rzecz alkoholu i smakowych papierosów, na które obecnie nie było go stać. Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, że to zabrzmiało, jakby dodatkowo chciał się wprosić do stołu. Ech, że też podobne sytuacje zdarzały mu się akurat wtedy, gdy zdążył już kogoś polubić. Aaron był równym chłopakiem.
    Kivilahti roześmiał się krótko i chrapliwie.
    – Nie... nie to miałem na myśli. To znaczy, jestem przekonany, że ma rację, ale... chyba już pójdę – odparł, uśmiechając się z rzadko występującym w tym geście urokiem. Niebo pociemniało nie tylko ze względu na noc, ale też burzowe chmury, których widok jeszcze nie zdążył pogrzebać resztek jego dobrego humoru.

    Anies

    OdpowiedzUsuń
  20. Gdyby usłyszał wzmiankę o zwierzątku, parsknąłby śmiechem. Mało kto jednak dostrzegłby, że śmieje się nie dlatego, iż uważa to za nonsens – przeciwnie, to była święta prawda. Anies był jak zwierzę, które w ludzkim ciele znalazło się przypadkiem i chciało, żeby wszyscy wokół myśleli, iż poznał już każde prawo kierujące ludźmi, jest ponad tym i ma dokładny plan, jak należy zachować się w takiej i takiej sytuacji. Pewnie w jakiejś małej części było to spowodowane trudnymi doświadczeniami, ale reszta była zwykłą iluzją, dającą mu poczucie bezpieczeństwa. Gdy był dzieckiem nie było obok niego nikogo, kto chociażby lakonicznie wyjaśnił, że wcale nie jest dożywotnio skazany na siebie, a życie w mieście, wśród ludzi, to nie życie na sawannie, gdzie zwierzęta każdego dnia walczą o miejsce przy wodopoju czy czmychają przez drapieżnikami. Przesadą byłoby stwierdzenie, że właśnie taka atmosfera panowała w sierocińcu, ale sytuacje rodem z dżungli zdarzały się często. Jego egzystencja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby uwierzył, że więzi między ludźmi były unikatowe, a rozmowa, dotyk czy pocałunek, to nie kwestia przetrwania, a prawdziwych, żywych uczuć.
    Ton jej głosu był tak ciepły, wabiący, że aż chciało się usiąść tuż przy jej kolanach i złożyć na nich głowę. Do bólu kojarzył mu się z głosem opiekunki, chyba jedynej tak przyjaznej i cierpliwej. Ale żeby przypadkiem wychowankowie nie nacieszyli się zbyt długo obecnością kogoś przychylnego, kobieta po dwóch miesiącach pracy zaszła w ciążę i więcej jej nie widzieli.
    Cóż, bezczynne stanie jak idiota nie robiło specjalnie dobrego wrażenia. Po krótkim zastanowieniu doszedł do wniosku, że wcale nie spieszy mu się ani do pustego mieszkania, ani do wycieczek w deszczu. Kobieta była szczera i nie zapraszała go z litości, co bardzo sobie cenił. Nie cierpiał „dobrych uczynków”, które wymuszało na innych sumienie.
    – Taak, przy garnkach najczęściej klęczę i modlę się, żeby nie spalić mieszkania – odparł. Na jego twarzy pojawił się przytłumiony uśmiech, a sekundę później w okolicy pojawił się Aaron. Kivilahti uniósł brwi i pokiwał z uznaniem głową, słysząc te nowiny. Rzeczywiście, ich relacja nie należała do książkowych, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodziło. Chyba najważniejszym było to, że się dogadują i są ze sobą szczęśliwi. A przynajmniej tak się Aniesowi wydawało, miał w tym temacie zerowe doświadczenie. – Dziękuję za zaproszenie. Chętnie zostanę, pod warunkiem, że będę mógł pozmywać naczynia. Uwielbiam zmywać naczynia i nigdy nie mam okazji...
    Spojrzał na Jenę znacząco, z cieniem uśmieszku. Nie wyglądała na kogoś, kto pozwala swoim gościom robić cokolwiek w domu, a z kolei on nie lubił brać i nie dawać nic od siebie. Jego natura automatycznie uznawała to za dług do spłacenia. Podszedł bliżej, aby pomóc jej nakrywać do stołu. Chociaż to zdecydowanie nie było na miejscu, niczym mały, niecierpliwy chłopiec zapytał:
    – Co to za danie?

    Anies

    OdpowiedzUsuń
  21. [Ach, wiem. Moja mama takie robi, tylko dodaje jeszcze pieczarki. Pycha.]
    Uśmiechnął się szeroko, co było dość nietypowe. Najczęściej taka reakcja była w jego wypadku zupełnie niekontrolowana i niezamierzona, a pojawiała się automatycznie, gdy tylko w głowie zaświtało mu jakieś przyjemne wspomnienie. Cóż, jego przeszłości nie można było nazwać radosną, ale czyją można było? W końcu prawie każdy miał za sobą jakieś niespecjalnie ciekawe przeżycia, a nie istniały żadne wytyczne, które mówiły, że „od tylu do tylu dobrych zdarzeń przeszłość zalicza się do fajnych i miłych, a poniżej jest beznadziejna”. Wszystko zależało od tego, jak postrzegało się wiele rzeczy, łącznie z samą teraźniejszością.
    Abstrahując od wartościowania, Anies przypomniał sobie, jak za czasów sierocińca zdarzało im się bawić w zabawę o nazwie „Czyszczenie lodówki”. Każdy wybierał sobie swoje ulubione produkty i próbował stworzyć z tego coś jadalnego. To, co powstawało, czasem ciężko było przyporządkować do jakichkolwiek kulinarnych kategorii, ale zabawa była przednia. A ile sprzątania.
    Na jego twarzy prawie pojawił się autentyczny smutek, gdy dowiedział się, że zostanie zastąpiony przez maszynę. Monotonność tego zajęcia odpowiadała mu. No, może oprócz chwili, gdy się wyłączał i zastygał w bezruchu z w połowie umytym talerzem w ręce. Poza tym, nieczęsto miał ku temu okazję. Pomijając fakt, że od długiego czasu w jego jadłospisie górowało jedzenie w plastikowych opakowaniach, które wystarczyło zalać wrzątkiem albo wrzucić do piekarnika, nigdy nie brudził aż tyle naczyń, żeby miał zajęcie na przynajmniej godzinę. Mimo wszystko postanowił nie dawać za wygraną.
    – Ale... ale ja umyję je z uczuciem! – odparł na tyle głośno, żeby Jena usłyszała. Zaraz jednak jego uwagę przyciągnął cudowny zapach, więc temat naczyń zszedł na dalszy plan. Jego mina mówiła wszystko na temat dania. Pokiwał głową, zerkając na butelkę wina. – Dziękuję, chętnie.
    Wino było tym alkoholem, który spożywał dość rzadko, choć na dobrą sprawę pił to, na co aktualnie pozwalał mu budżet. Brzmiało to naprawdę źle, jakby był tuż-tuż od sięgnięcia po denaturat, jednak do dna jeszcze trochę mu zostało, choć zdawał sobie sprawę, że przybliża się ono znacznie szybciej, niż przypuszczał. Wypełnił dwa stojące na stole kieliszki napojem o intensywnym zapachu. Nie był znawcą ani smakoszem tego trunku, ale zapach zawsze był pewnym nakierowaniem na sam smak.
    Wstrzymał się z jedzeniem, dopóki Jena nie wróciła. Dopiero w tamtym momencie zwrócił większą uwagę na jej wygląd. Nie to, żeby wcześniej było mu to zupełnie obojętne. Dostrzegł, że kobieta jest atrakcyjna gdy tylko pojawiła się w progu drzwi pokoju Aarona, ale chyba właśnie ze względu na chłopaka Anies nie zagłębiał się bardziej w ten temat.
    Uśmiechnął się lekko, gdy wróciła, mimowolnie acz szybko prześlizgując spojrzeniem po jej nogach, po czym upił spory łyk wina. Doznał nagle małego olśnienia, że mieszanie go z niedawno wypitym piwem nie jest najbardziej genialnym pomysłem na jaki udało mu się wpaść, ale szybko przekonał samego siebie, że już do tego przywyknął.
    – Smacznego – odparł i zabrał się za jedzenie. Po chwili mruknął niczym zadowolony kot: – Gdyby moje cosięnawinie tak smakowało... Aaron ma szczęście.

    Anies

    OdpowiedzUsuń
  22. Chociaż Anies miał na myśli, że Aaron jest szczęściarzem jeżeli chodzi o obiady, w ogólnym kontekście rzeczywiście nie była to najtrafniejsza uwaga. Mimo wszystko, Kivilahti mógł mu zazdrościć. Może nie chodziło tu już o samą przeszłość, ale o obecny stan rzeczy. Aaron miał przecież Jenę; miał kogoś, na kogo mógł liczyć, komu mógł się pożalić, kto zawsze stanąłby w jego obronie. Istnieli ludzie, którzy pomimo pełnych rodzin i braku tragicznych przeżyć na koncie nigdy nie doświadczyli czegoś podobnego. Anies w pewnym sensie cieszył się, że właśnie tak się potoczyło jego życie. Matka przecież nie musiała oddawać go do sierocińca, a wychowywanie się w burdelu mogło sprawić, że byłby zupełnie innym człowiekiem. Choć miewał dość kiepskie momenty, starał się nie narzekać. Bardzo pokrzepiająco działała na niego myśl, że przynajmniej nie skończył jako męska prostytutka w domu publicznym, a tak przecież mogło być.
    Nie przypuszczał, że posiłek może być tak przyjemny. Jego zwyczajowe jedzenie w biegu albo w fastfoodzie niczym nie przypominało tego. Poza tym z góry zakładał, że te wszystkie obiadki i kolacyjki pokazywane w telewizji przy rodzinnym stole to tylko pusty obraz, więc to doświadczenie było przyjemnym zaskoczeniem. I chociaż butelka wina robiła się coraz lżejsza, wątpił, żeby to była zasługa alkoholu.
    Anies nie był typem, któremu kobiety same pakowały się do łóżka, ale z tego co zauważył, lubiły jego towarzystwo. Podejrzewał, że wynika to z faktu, iż traktował je raczej jak dobrego kumpla, z którym można normalnie porozmawiać, a im to pasowało. Wydawały się zmęczone ciągłymi tymi zachowaniami typowo damsko-męskimi, tandetnymi podrywami i brakiem możliwości zwykłej rozmowy bez podtekstów czy podobnych rzeczy. Choć nie narzekał na brak kobiecego ciepła, bardzo się starał, żeby sprawa była jasna. Nigdy nikomu niczego nie obiecywał. Poza tym, to nie był jego inicjatywy. Pomimo tych wszystkich twierdzeń, że to mężczyźni zawsze chcą się tylko zabawić, wiele kobiet myślało podobnie.
    – Myślę, że Aaron jest rozsądny i nie pakowałby się w takie bagno, ale to dobrze, że mimo wszystko chcesz go chronić – odparł. Anies miał sporo okazji, żeby wciągnąć się w świat prochów, ale postanowił, że nie będzie zaczynał. Wystarczająco dużo nałogów miał na karku, żeby pchać się w następne świństwo.
    Kolejne słowa Jeny wywołały na jego twarzy uśmiech. W chwili, gdy odkładał kieliszek na stół, przez przypadek musnął dłonią jej nogę. Miała bardzo delikatną skórę. Przymrużył oczy, zastanawiając się nad czymś w miarę sensownym, choć wypity alkohol skutecznie mu to utrudniał.
    – Lubię zwierzęta. Dobrze się z nimi rozumiem. Pracuję w sklepie zoologicznym, więc chyba jestem na właściwym miejscu – stwierdził, a lekko plączący się język nie ułatwiał sprawy. – Zastanawiam się, jak wyglądałby świat, gdyby wszystko, co czarne stało się różowe.
    Parsknął cichym śmiechem, świadom, jak idiotycznie to brzmi. Czasem jednak potrzebował porozmyślać na idiotyczne tematy, to pozwalało mu nieco odświeżyć umysł i zapomnieć o prawdziwych problemach.
    – Teraz twoja kolej.

    Anies

    OdpowiedzUsuń
  23. Kwestia rodziny zawsze stanowiła dla niego problem i chwilami miał dylemat, czy będzie w stanie kiedykolwiek go rozwiązać, a raczej: doświadczyć. Owszem, w sierocińcu istniała jako pewna wspólnota, ale nieważne jak bardzo opiekunowie się starli, o ile w ogóle to robili, nigdy nie mogło się to równać z tymi zwyczajnymi rodzinami. Dotychczasowe życie nauczyło go, że jeżeli komuś nie odpowiadało jego towarzystwo albo na odwrót, mógł po prostu sobie „wyjść”. Rodzina rządziła się nieco innymi prawami. Oprócz tych przyjemnych momentów wsparcia, wspólnych rozmów, dzielenia się swoimi przeżyciami, istniały jeszcze różnice zdań, spory i kłótnie. Tu nie wystarczyło po prostu się od siebie odseparować. Problemy trzeba było rozwiązywać, czasami iść na kompromis, a to, pomimo świadomości istnienia owych kwestii, było dla niego czarną magią. Nie decydował się na bliższe relacje z wielu innych powodów, ale to był jeden z głównych. Obawiał się też, że w końcu zacząłby to traktować jako ograniczenie, a wtedy sytuacja prezentowałaby się bardzo nieprzyjemnie.
    – W sumie… pasowałoby ci to, masz jasne włosy – odparł, śmiejąc się. Nie był fanem tego koloru, nie miał też pojęcia jak je odpowiednio łączyć, ale owa wypowiedź wypływała chyba z wbitego do głowy obrazu na różowo odzianej blondynki, więc automatycznie wnioskował, że jedno jakoś pasowało do drugiego. Nie żeby takie połączenie znaczyło dla niego wiele więcej. Bardzo rzadko spotykał ludzi, którzy w większym stopniu wpasowywali się w stereotyp.
    Anies jako człowiek, który twierdził, że w życiu trzeba wszystkiego, a przynajmniej tego, co dostępne, spróbować, pokusił się nawet o przeczytanie kilku romansów. Chyba liczył na to, iż to pomoże mu bardziej zrozumieć miłość. Choć to banalne stwierdzenie, wtedy nie był świadom, że uczucia po prostu się czuje, nie trzeba się ich uczyć. Ale przecież pod latarnią najciemniej. I chyba dalej nie przyswoił sobie tej nauki w odpowiednim stopniu. Tak czy inaczej, to nie były najlepiej spędzone godziny w jego życiu, więc przestał rozczytywać się w miłosnych perypetiach.
    Z czystym sumieniem przyznawał, że nie czytał za wiele. Chociaż brzmiało to jak kiepska wymówka, miał spore problemy ze skupieniem. Gdy jakieś zdanie w książce wywołało w nim przemyślenia, zatrzymywał się, i tym sposobem tekst, który przeciętny człowiek przyswajał sobie w cztery dni, jemu zajmował dwa tygodnie. Poza tym najbardziej fascynująca byłą dla niego seria książek o Koszmarnym Karolku i nie zmieniał zdania nawet pod wpływem największych dzieł.
    – Och, na szczęście moja wypowiedź była taak elokwentna, że za niedługo będą ją wpisywać do zbiorów aforyzmów – odparł, śmiejąc się. Tak, to wyobrażenie było przekomiczne i z pewnością będzie sobie nim poprawiał humor w gorszych chwilach. Gdy poczuł jej dotyk, skierował wzrok na kobiecą dłoń. Dostrzegł coś, co wcześniej umknęło jego uwadze. – Nie, nie… pokaż. Oparzyłaś się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stwierdzając oczywistości, schwycił jej rękę i przysunął ją nieco bliżej swej twarzy, aby lepiej widzieć. Mocne zaczerwienienie świadczyło o tym, iż pewnie nabawiła się go, gdy zajmowała się obiadem. Coś głupiego przyszło mu do głowy, choć w tamtym momencie takie mu się nie wydawało. Wino sprawiało, że byłby nawet skłonny zrealizować ten niedorzeczny pomysł i musnąć wargami oparzone miejsce, ale na szczęście szybko mu przeszło. Ciepło panujące na zewnątrz, ciepło spowodowane alkoholem, a przede wszystkim jej ciepło, wywoływały inny rodzaj wewnętrznego upału, który w tym stanie nie był tak łatwy do powstrzymania. Jednak jakieś resztki zdrowego rozsądku skłoniły do delikatne wyswobodzenia jej dłoni w uścisku, a jej głos pozwolił skupić uwagę na czymś innym.
      – Oprócz oczywistych dziecięcych marzeń o czymś, czego się nie ma, zawsze marzyłem o mocy, dzięki której na dziesięć sekund mógłbym zobaczyć myśli dowolnej osoby na świecie. Po prostu pomyślałbym czyjeś nazwisko i przez chwilę znajdowałbym się w jej umyśle. Przez dość długi czas wydawało mi się, że to byłoby niebywale praktyczne narzędzie do poznawania świata, ale dziesięć sekund to bardzo krótki czas, a myśli pozostawałyby wyrwane z kontekstu. Znając też moje szczęście, zazwyczaj trafiałbym na coś w stylu „Ale ten samochód ma obrzydliwy kolor.” A twoje marzenie?

      [1. Ależ to bardzo dobrze. Nie wiem, czy dorównałam długością, ale nie lubię lać wody, więc wybacz, jeśli nie.
      2. Chętnie, ale zanim cokolwiek obiecam, poproszę o więcej szczegółów – darrkslayerr@gmail.com ]

      Anies

      Usuń
  24. Rutyna potrafiła wprawić w przygnębienie, ale z drugiej strony czasem była potrzebna. Ciągłe zmiany i niepewność potrafiły mocno dać się we znaki, zwłaszcza jeżeli występowały w postaci na przykład nieustannie wiszącego nad głową zagrożenia utraty mieszkania. Gdy Anies wkroczył w dorosłość i wyprowadził się z sierocińca, przez długi czas żył w niepokoju, że nie da rady się utrzymać, skończy na ulicy i tak dalej. W końcu nadmiar stresu sprawił, że zupełnie przestał się tym przejmować. Co prawda i to nie było najlepsze podejście, ale dzięki przejściowym trudnościom odnalazł w miarę złoty środek. Dotychczas udawało mu się łączyć koniec z końcem, a nawet przeginać w kwestii niektórych zakupów. Starał się mieć racjonalne podejście i jak na razie wszystko jakoś działało. Strach przed brakiem miejsca, do którego ewentualnie mógłby wrócić już nie działał na niego tak bardzo. Z czasem Kivilahti dostrzegł, że można zarabiać na wielu rzeczach. Ostatecznie mógł zacząć tańczyć na rurze w klubie nocnym. Nienawidził tańczyć.
    Nie rozumiał tego powszechnego przekonania, że mężczyzna może spać z dziesiątkami kobiet i był uznawany ze wyjątkowo utalentowanego zdobywcę damskich serc, a kobieta z podobnymi statystykami uznawana była za, mówiąc kolokwialnie, puszczalską. Zresztą, to nie było jedyne stanowisko w tym dość kontrowersyjnym temacie luźnego życia erotycznego. Tysiące wypowiedzi o przedmiotowym traktowaniu przyprawiały go o ból głowy. Jeżeli jedna i druga strona chciała tego samego – niezobowiązującej przyjemności – gdzie tu było miejsce na przedmiotowe traktowanie? Poza tym, kogo to obchodziło. Każdy miał prawo do życia na swoich zasadach, o ile nie zezwalały one na robienie krzywdy drugiemu człowiekowi.
    Gdyby nie wypite procenty, pewnie cała sytuacja zostałaby raczej obrócona w żart. Pomijając to, że atrakcyjność Jeny niemiłosiernie kłuła go w oczy, cały czas miał na uwadze, że jest opiekunką Aarona, więc automatycznie nie była odpowiednią osobą, o której Anies mógłby nawet pomyśleć w kategorii związków, o przygodnym seksie nie wspominając. Wszak to stawiałoby całą ich trójkę w dość niezręcznej sytuacji i lepiej było zostawić to na stopnie przyjacielskiej.
    Tak, o niebo lepiej byłoby tak zrobić, ale nagła fala gorąca przeszyła jego ciało, na moment wyłączając wszystkie czerwone światełka palące się w jego głowie. Wcisnął się w kanapę nieco bardziej, jakby próbował się usadowić nieco wygodniej. Choć słuchał jej z uwagą, ręce zaczynały mu poważnie przeszkadzać i sam już nie wiedział, czy powinien położyć je na swoich, czy jej kolanach. Po chwili opanował się nieco, układając z głowie pytanie odnośnie jej przeszłości, jednak nagle mało brakowało, a zamruczałby cicho, żeby dać jej do zrozumienia, jak bardzo ten dotyk był przyjemny. Zamiast tego uśmiechnął się delikatnie. Jej pytanie nieco zbiło go z pantałyku. Otworzył usta z wyraźnym zamiarem powiedzenia czegoś, jednak zaraz je zamknął. Potem znowu lekko uchylił, lecz nadal nie padły żadne słowa.
    – Że cholernie tutaj gorąco – ton jego głosu zniżył się nieco, a spojrzenie powoli przesunęło po twarzy Jeny. Pochylił się nieco w jej kierunku, muskając czubkami palców jej dłoń.

    Anies

    OdpowiedzUsuń